Krzysztof Szubzda: „I d’Hondt know”

Szubzda przedsiebiorczepodlasie.pl

„Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy”. Autorem tej cynicznej myśli jest  nie kto inny, jak  towarzysz Stalin.

Dziś oczywiście, ważne jest, kto głosuje. Ale równie ważna jest metoda liczenia głosów. Zawsze wydawało mi się, że podział mandatów do sejmu wygląda z grubsza tak jak w bajce o starym krowiarzu Hieronimie, który miał 100 krów i sześciu wnuków. Zebrał Hieronim najmędrszych we wsi i powiada:
– Kto uważa, że stado odziedziczyć winien najmłodszy mój wnuk Tosiek?
Czterech mędrców podniosło dłonie i Antoś odszedł z czwórką jałówek.
– A kto powierza je memu wnukowi Jędrzejowi?
40 rąk się podniosło i Jędrzej dostał krów 40.
– A Józwa? Ileż ten krów dostanie?
Tu rąk się wzniosło cztery i trzydzieści i taką liczbą bydła wzbogacił się Józwa.
– A ileż mam sztuk oddać mam Kubie?
15 starszych wzniosło prawice i 15 krów posiadł Kuba.
Na sam koniec 7 mądrych mężów przyznało 7 krów bliźniętom Kosmie i Damianowi.

Z podziałem mandatów sejmowych nie jest jednak tak prosto. Bo w miejsce normalnej proporcjonalności zastosowano proporcjonalność według metody d’Hondta. A to nie jest to samo. Z metodami jest zawsze tak, że każdy Cyryl ma swoje metody.

Metoda d’Hondta jest właściwie idealna. Ma tylko trzy wady:
a) jest niesprawiedliwa,
b) jest skomplikowana
c) nie wiadomo, jak się wymawia nazwisko jej twórcy.

Gdyby dziad Hieronim rozdawał krowy zgodnie z polską wersją d’Hondta to Antoś, i koalicja bliźniaków Kosmy i Damiana nie dostaliby ani jednej krowy, za to Jędrzej odziedziczyłby nie 40 ale 50 krów, Józwa zyskałby sześć dodatkowych jałówek, niestety Kuba miałby krów nie 15 – tylko 10.

Na pytanie dlaczego tak, jest tylko jedna sensowna odpowiedź: bo tak jest i już. Czy są metody bliższego prawdzie rozdawania krów lub mandatów? Oczywiście, że są! Wszystkie mają tę wadę, że pochodzą od niewymawialnych nazwisk francuskich matematyków, ale niektóre dużo mniej wypaczają rzeczywistość. Jak łatwo się domyślić, metody przejrzyste i uczciwe przyjmują się dość trudno, bo cóż to by była za demokracja, gdyby każdy głos ważył tyle samo. Korwin-Mikke od dawna głosi, że głos pijaka spod budki z piwem nie może być tak samo ważny jak głos profesora. I  w tym roku głos jednego proPiS-owskiego pijaka znaczył dużo więcej niż głos tysiąca profesorów, głosujących za Korwinem.

Z drugiej zaś strony, jakie ma znaczenie, ile, kto dostanie mandatów, skoro jedna partia ma rządzić samodzielnie. Ponad dwustu posłów będzie zatem przyjeżdżać do Warszawy tylko po to, żeby zrobić zakupy w Złotych Tarasach i kimnąć się za friko w hotelu poselskim, bo ich podnoszenie ręki będzie miało takie samo znaczenie, jak odpowiedź na pytanie, co chcesz na obiad, gdy ci żona już nalała rosół. Możesz tylko zagłosować na rosół i zjeść rosół lub zagłosować przeciwko rosołowi i zjeść rosół. I tak oto dotarliśmy do dyktatury. Ona też jest pewną formą demokracji, tylko opartą o skrajnie inny sposób liczenia głosów. Z grubsza według wzoru:

n → ∞

Szubzda info

W sytuacji dziadka Hieronima wszystkie krowy dostałby więc ten wnuk, o którym wiejscy mędrcy by wiedzieli, że ma je dostać, a ci, którzy by tego nie wiedzieli zaginęliby wcześniej na bagnie w niewyjaśnionych okolicznościach.

Na drugim końcu tego kontinuum jest demokracja bezpośrednia, czyli sytuacja, kiedy podejmujesz niezależną, bezpośrednią decyzję, np.: iść na siłownię czy podrapać się w dupę. Skrajna, zero-jedynkowa sytuacja z maksymalnym wpływem na skutki obranej decyzji.

Wszystkie sytuacje pośrednie to mniej lub bardziej słodkie cocktaile z wolności i dyktatury.

Komentarze