Krzysztof Szubzda ofiarą dyskryminacji płciowej?

Krzysztof Szubzda, fot. Monika Woroniecka

Krzysztof Szubzda: Padłem ostatnio ofiarą rażącej dyskryminacji płciowej. I choć to przykre w moim jednostkowym przypadku, to jest to chyba dobra wiadomość dla wszystkich, którzy walczą o równość płci. Rozbiłem się o słynny szklany sufit, który, z tego co wiem, dotąd niesprawiedliwie unosił się jedynie na kobiecymi głowami. Ten tekst jest więc o początkach równouprawnienia, a może nawet o pierwszych oznakach dyskryminacji mężczyzn.

Pewna międzynarodowa firma po przeanalizowaniu mnóstwa ofert konferansjerskich, zakwalifikowała do finału mnie i pewną wrocławiankę. Oboje mieliśmy się stawić w stolicy, zaprezentować na żywo nasze twarze, styl bycia, poziomy angielskiego oraz energie sceniczne. Wrocławianka nie dojechała. Nie ukrywam, że się ucieszyłem, a nawet uznałem, że stawiając się w pojedynkę, punktualnie, nienagannie odziany i bez kaca, zadam nokautujący cios w naszym wyścigu o dżoba roku.

Tymczasem portugalski prezes (nie, to nie robota dla Biedronki) miał dla mnie same złe wieści:

– Jak pan wie, zajmujemy się nowymi technologiami i zaangażowania pana byłoby wysłaniem w świat sygnału „Nowe technologie – męska sprawa”, natomiast, jeśli tę galę poprowadzi kobieta w świat popłynie informacja: „Jesteśmy otwarci na nowe technologie, tak jak jesteśmy otwarci na kobiety na froncie naszych wydarzeń”.

– Czyli przegrałem tylko dlatego, że nie jestem kobietą? – zapytałem z tą samą gorzką nutą, z którą zwykle swe retoryczne pytania zadają feministki.

Prezes smutno kiwnął głową. Dziewczyna nie spełniła wszystkich warunków, nie przyjechała na rozmowę, ale to ją fala poprawności politycznej wyniosła na scenę. No cóż przez ostatnie tysiąc lat tym światem rządzili faceci, wahadło osiągnęło swoje skrajne położenie i zaczęło odbijać w drugą stronę. Szkoda, że tak pechowo się urodziłem.

Wcześniej zdawało mi się, że urodziłem się pechowo, jeśli chodzi o miejsce na mapie. Wiem-wiem mogło być gorzej Somalia, Syria, Erytrea – mówię tu raczej o pechu w skali Polski. Zdarzało mi się bowiem i wciąż zdarza, że nie dostaję zlecenia, bo nie jestem „człowiekiem z Warszawy”. Szczególnie prowincjonalne metropolie lubią, gdy przyjedzie do nich człowiek z Warszawy, wtedy czują się dowartościowane. I nie ważne, że człowiek z Warszawy to jest pan X, który przeprowadził się do stolicy z Kalisza, ważne, że dzieli ekskluzywne miejsce zamieszkania z Maciejem Kurzajewskim, który nota bene też przeprowadził się do Warszawy z Kalisza.

Ludzie uwielbiają pewne utarte zbitki słowne „warszawski konferansjer”, „teatr krakowski”, „dżezmen katowicki”, „alternatywa trójmiejska”, „paprykarz szczeciński”, „wypoczynek mazurski”. To są tak zwane kolokacje czyli słowa, które zżyły się ze sobą, jak koledzy z jednej ławki i choć teoretycznie można je przesadzić, to każdy z nas wie, że paprykarz warszawski i konferansjer szczeciński to są podejrzane zlepy, a je chwytliwe zbitki. Kurzajewski też wiedział, że „prezenter kaliski” brzmi głupio. Kaliska może być co najwyżej Łódź.

„Białostocki konferansjer” też brzmi śmiesznie. Śmieszniej brzmi już tylko „białostocki celebryta”, albo podlaski show biznes. Można tak teoretycznie powiedzieć, ale wszyscy czujemy pewien zgrzyt. Nie ma natomiast zgrzytu w kolokacjach „białostockie bazarki”, czy „pasztet podlaski”. Próbując więc być podlaskim konferansjerem a nie pasztetem, porywam się na stworzenie nowej kolokacji, co jest możliwe, ale pewnie zajmuje dziesiątki lat, jeśli nie stulecia.

Zresztą nawet w Białymstoku dowiadywałem się często, że nie poprowadzę jakiejś imprezy, bo szukają „kogoś z Warszawy”. Cóż za desperacja – ktokolwiek byle z kodem pocztowym zaczynającym się od dwóch zer. Myślałem nawet o tym, by zainwestować w lepszy kod, kupić sobie kawalerkę w Ząbkach i być człowiekiem z Warszawy. To rozwiązałoby mój problem, ze złym miejscem urodzenia. Ale jak rozwiązać problem nie złej płci? Teoretycznie jest to wykonalne.

Znamy już jednego Krzysztofa, który stał się Anną. I zrobił karierę. Boję się tylko, że będzie trochę bolało, ale jeśli chcesz tworzyć nową jakość, to nie ma, że boli.

Komentarze