Krzysztof Szubzda szuka pracy: call center, operator gilotyny, menadżer kobiet, spawacz

Co pewien czas przypominam sobie, jak nazywa się portal, dla którego piszę i postanawiam skreślić parę myśli bardziej przedsiębiorczych. Przedsiębiorczość przez małe „p” zaczyna się zwykle od tego, że ktoś otwiera ogłoszenia z działu „praca” i zaczyna dzwonić. Ostatni raz robiłem to w latach 90-tych minionego stulecia, więc postanowiłem sprawdzić, co się od tamtego czasu zmieniło.

Pierwsze ogłoszenie brzmiało „konsultant do spraw obsługi klienta”. Ogólny opis pracy: „Na 9:00 lub na 15:00 – sam zdecyduj! Na dzień dobry umowa zlecenie, w przyszłości umowa o pracę. Dziś konsultant, jutro coach, trener lub team leader!” Robi wrażenie! A oto szczegółowy opis zadań: „telefoniczna obsługa klienta sieci komórkowej z blondynką w tle ;)” Po krótkiej rozmowie okazało się, że blondynka jest w tle, ale na plakacie. Natomiast sama robota zbyt różowo nie wygląda. 7 zł za godzinę plus premia od zawartych umów.
A oto opinia byłej pracowniczki:
– Krzysiu, nigdy! Kiedyś wciągu dnia usłyszałam tyle bluzgów na swój temat, że uciekłam z call center prosto do kościoła. Uklękłam i złożyłam przysięgę, że nigdy więcej na słuchawkę nie wrócę.
To też robi wrażenie.

Drugie ogłoszenie zapraszało do sklepu na kasę. Warunki podobne, tylko mniej dowcipnie opisane. Dla rozpoznania tematu, umówiłem się na kawę z kasjerką, która poprosiła mnie o autograf. Okazało się, że miała zły dzień. Przełożony przyłapał ja na tym, że nie policzyła dwóch baterii (typu paluszek) które klient ukrył w bagietce.
– Widziałam, że bagietka była nadgryziona, ale co miałam… dłubać tam palcem?
Okazało się, że tak. Klienci hipermarketów są niezwykle pomysłowi. Żrą kurczaki w przymierzalniach. Piją tam piwo. Wynoszą kosmetyki, alkohole, a nawet zlewy i komputery. I to wszystko pod bluzą.
– Zresztą kradną nie tylko klienci. – zauważyła kasjerka – Pracownicy sklepu też to robią. No i dostawcy.

Była też oferta pracy w charakterze operatora gilotyny. Ostatnio przeżywam takie rewolucyjne nastroje, więc poczułem, że to coś dla mnie. Niestety, nie było numeru telefonu. Wysłałem maila i czekam. Pewnie mnie prześwietlają. W końcu praca przy gilotynie wymaga dyskrecji, wtajemniczenia i nie zdobywa się jej na zwykłym interview.

Zaintrygowała mnie też enigmatyczna oferta „Menadżera w związku z rozwojem strony internetowej dla kobiet”. Zadzwoniłem. Odezwał się wesoły Białorusin i prosto z mostu wyjaśnił, że szuka kogoś kto poprowadziłby agencję towarzyską.
– Pan już taką rzecz robił?
– Takiej nie.
– Ale ogólnie na handlu się pan zna?
Powiedziałem, że muszę się zastanowić.

Przedsiębiorczość przez małe „p” przynosi skutki przez małe „s”. Trzeba wyjść do ludzi. To się nazywa networking. Spotkałem się z trzema operatywnymi kumplami. Dwaj z nich robili tak dziwne rzeczy, że przepraszam, ale nie potrafię tego powtórzyć, a już na pewno nie byłbym w stanie zrozumieć na czym polega profil ich zajęć zawodowych. Trzeci kumpel był zawodowym szkoleniowcem. Zakres jego szkoleń pokrywał dokładnie wszystko: zarządzenie myśleniem, heurystyka biznesu w dobie postmodernizmu, NLP, story-telling, kotwiczenie metodą osmozy, śmiechoterapia, motywacja jajem. Po 10 latach doszedł do wniosku, że to wielka ściema. Poczuł wyrzuty sumienia i chęć odmiany życia.
– Krzysiek, ty też robisz często takie rzeczy bez sensu. Proszę Cię zostańmy spawaczami. Poróbmy choć przez chwilę w naszym życiu coś normalnego.
– Ok – odparłem i padliśmy sobie w ramiona. I tak spleceni wspólnym bólem i nadzieją na nową przyszłość doszliśmy do ZDZ-etów.
– Proszę zaznaczyć swoją wybraną metodę spawania? – usłyszeliśmy przy zapisach.

I tu mam pytanie do czytelników, co wybrać? MIG, MAG, TIG-141, spawanie acetylenowo-tlenowe czy elektrodą otuloną. Ta otulona elektroda brzmi dość czule, a nawet poetycko. Chociaż MAG też brzmi poetycko, a nawet czarodziejsko. Z trzeciej strony, TIG-141 ma posmak pełnej profeski. Ale może najszybsza byłaby nauka spawania w MIG.

Komentarze