Robert Żyliński: Kto naprawi dzwonek w szkole?

Szacuje się, że nawet połowa polskich pracodawców ma problem ze znalezieniem pracowników. Brakuje przeszkolonych osób, z fachem w ręku. A nasz system edukacji zdaje się tego nie zauważać i nadal woli kształcić osoby bez zawodu. To taka smutna refleksja przed pierwszym dzwonkiem w szkole.

Firma kolegi szukała ostatnio osoby na stanowisko sekretarki. Potrzebna była osoba, która przypilnuje sfery kancelaryjnej, organizacji biura, terminów spotkań, wysyłek itp.

Wymagania nie były szczególnie restrykcyjne: dokładność, rzetelność, obsługa komputera, sprzętu biurowego etc. Nie minął tydzień od umieszczenia ogłoszenia w internecie, a na firmowym mailu było ponad 200 aplikacji. Słownie: dwieście Zdecydowana większość to osoby z wyższym wykształceniem (szokiem były dopiski w mailach o możliwości pracy za pensję minimalną!). Kiedy kolega szukał spawaczy do konstrukcji i osób, żeby stworzyć ekipę budowlaną, tak różowo nie było. Na pierwsze trzy ogłoszenia w ogóle nikt nie odpowiedział.

O co mi chodzi? O to, że od lat mówi się, że na rynku pracy brakuje osób z konkretnymi zawodami. Mimo to szkoły nadal produkują absolwentów, którzy do rzeczywistości swoim wykształceniem pasują nijak. Wmawia się młodym ludziom – ich rodzicom też – że ścieżka: liceum ogólnokształcące – studia wyższe to najlepszy wariant edukacyjny. Realia są jednak inne. Taki sposób kształcenia najlepszy jest tylko dla samorządów. Jest dobry, bo jest tańszy niż nauczanie zawodowe.

Mamy szereg instytucji zajmujących się wyznaczaniem kierunków edukacji czy wsparciem nauczania. Są specjalne organizacje służące pomocą pracownikowi na rynku pracy. Są na to fundusze, także te unijnie. I co? Wielkie nic. Zdewastowane przed laty kształcenie zawodowe podobno próbuje się odbudowywać. Mam jednak wrażenie, że wszystkich sił się w to nie wkłada.

To błędne koło. Firmy, które chcą się rozwijać, zatrudniają ludzi zza wschodniej granicy. Nie zawsze są to fachowcy. Częściej to osoby, które chcą pracować za większe pieniądze niż w swoich krajach. Wbrew powszechnemu myśleniu wcale nie płaci się im pensji minimalnych.

Wszyscy na tym przegrywamy. Firmy boją się myśleć o swoim rozwoju, bo brakuje im rąk do pracy. System edukacyjny nadal wypuszcza „bezzawodowców”, bo tak jest taniej i budżety samorządów jako tako się spinają. Młodzi ludzie zorientują się, że ktoś zrobił ich w konia dopiero, gdy nie będą mogli znaleźć ciekawej pracy w swoim mieście. Tylko, że to już będzie po fakcie. Wyjadą?

Robert Żyliński – CEO Instytutu Doradztwa Inwestycyjnego, w przeszłości prezes Suwalskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej

Komentarze