Artur Partyka zachwycał nas przez lata. Jego rekord Polski wciąż pozostaje niepobity

Był jednym z najpopularniejszych sportowców swoich czasów, utrzymując stałą, wysoką formę przez lata. Od 1996 roku, kiedy podczas mityngu lekkoatletycznego w Eberstadt w skoku wzwyż osiągnął 2,38 m, jest rekordzistą Polski. Artur Partyka, po zakończeniu w 2002 r. zawodowej kariery lekkoatlety, wciąż znajduje się blisko sportu. Organizuje zawody, komentuje wydarzenia sportowe w mediach, a do tego jest wykładowcą i mówcą motywacyjnym, prelegentem podczas różnego rodzaju konferencji, spotkań biznesowych, eventów. Ponadto ambasadorem wielu marek i człowiekiem chętnie wspierającym akcje charytatywne. W rozmowie z naszą redakcją wspomina swoje najlepsze sportowe lata, nawiązuje do obecnej działalności i pozytywnie przypomina sobie wizyty w Podlaskiem.

Piotr Walczak, Przedsiębiorcze Podlasie: Co dziś porabia Artur Partyka?

Artur Partyka: Organizuję imprezy sportowe, różnego rodzaju eventy, m.in. jestem przy projekcie lekkoatletycznych zawodów halowych Orlen Cup.

Angażuję się w rozmaite inicjatywy związane ze sportem młodzieżowym, na przykład robimy zawody dla młodzieży w szkołach. No jest tego dość dużo. Przy okazji sportu zajmuję też komentowaniem zawodów lekkoatletycznych. Od 10 lat jestem związany ze stacją Polsat Sport.

Jest pan też mówcą motywacyjnym, jeździ na spotkania do firm, prowadzi prelekcje na konferencjach.

– A to już aktywność z innej beczki. Ostatnio jednak zdecydowanie ten temat siadł. Rzecz jasna – przez pandemię. Niewiele w tym roku było eventów, w których uczestniczyłem. Myślę, że w drugim kwartale przyszłego roku wszystko zacznie powoli wracać do normy. Oprócz tego, co pan wymienił, zajmuję się też inwestowaniem na rynkach kapitałowych, choć to taka bardziej poboczna forma działalności, powiedziałbym – uzupełniająca. Od wielu lat interesuję się zresztą tematem ropy, gdzie szczególnie ostatnie lata są bardzo ciekawe.

Można powiedzieć, że człowiek orkiestra.

– Nooo, może bez przesady (śmiech – red.). Ale faktycznie szerokie te moje horyzonty. Wykorzystuję istniejące możliwości, które dają mi szansę rozwoju. Tak więc dużo się dzieje, sporo jest tych ciekawych aktywności i staram się znajdować czas na każdą z nich. Jeśli otrzymuję ciekawe propozycje, to zawsze podchodzę do nich otwarcie.

Kiedy odnosił pan największe sukcesy, miałem 11 lat. Był rok 1996…

– Taaak, Atlanta (igrzyska olimpijskie; srebrny medal – red.).

Złota chyba zawsze każdemu sportowcowi żal.

– Na pewno. Złoty medal na olimpiadzie to takie swoiste podsumowanie kariery. Ale jakoś to minęło. Z tego co sobie przypominam, byłem nieco zdenerwowany dwa czy trzy dni, ale potem ta złość minęła.

Natomiast mało kto pamięta, że byłem bardzo bliski wygrania igrzysk olimpijskich cztery lata wcześniej. Bo i w Barcelonie miałem szansę na złoto (ostatecznie zdobył brązowy medal – red.) i wygranie z samym Javierem Sotomayorem. Tam bardzo niewiele zabrakło.

Igrzyska olimpijskie to są zawody jedyne w swoim rodzaju. To jest coś bardzo trudnego, ekstremalnie trudnego, żeby w ciągu tych kilku godzin raz na cztery lata być w szczytowej formie i mieć tyle szczęścia, aby to wszystko zagrało.

Przed Atlantą miałem bardzo dobry sezon, bardzo dobre też 2 – 3 lata przed tymi igrzyskami, a zwycięzca Charles Austin miał kilka lat chudych, a nagle wyskoczył i te 2,39 skoczył (Artur Partyka – 2,37 m). Tak że jest srebro. Jest srebro i to też ogromna satysfakcja. No ale oczywiście co innego to wygranie takiej imprezy.

Pańskiego rekordu Polski do dziś nikt nie pobił. To pana cieszy, czy martwi?

– To jest właśnie smutne. Szkoda. Chciałem, by to się wydarzyło trochę szybciej, by ten rekord był już poprawiony. Wiadomo, medali się nie odbierze, ale to rekordy świadczą o rozwoju konkurencji. A to trwa już zbyt długo, bo przeszło 24 lata. A rekord biłem w Eberstadt, właśnie w roku olimpijskim. Szkoda, że moi młodsi koledzy nie poprawiają tego wyniku. Liczę, że w najbliższym czasie to się zmieni.

Pojawił się młody, utalentowany zawodnik – Norbert Kobielski. Myślę, że jest już o krok od 2,30 m i za chwilę będzie śrubował swój nowy rekord życiowy. Chyba jest to realne, że w ciągu najbliższych kilku latach zbliży się do mojego rezultatu. Bliski był już Sylwek Bednarek, podopieczny zresztą Michała Lićwinko, męża Kamili. Trener wyprowadził go z bardzo trudnej sytuacji, Sylwek skakał przecież 2,32 m, zdobył halowe mistrzostwo Europy, ładnie się to zapowiadało, ale potem znowu nastąpiły jakieś problemy z kontuzjami.

Jest ktoś, mówiąc o ogólnie o sporcie, komu pan szczególnie kibicuje?

– Oczywiście najbardziej to lekkoatletom. Bardzo cenię Piotra Liska (skok o tyczce – red.), bo to jest fantastyczny chłopak, Kamili Lićwinko (skok wzwyż – red.), która osiągnęła bardzo dużo. Podziwiam Pawła Fajdka (rzut młotem; najmłodszy w historii złoty medalista mistrzostw świata w tej konkurencji – red.). Ogromne zjawisko to też nasze dziewczyny biegające na 400 metrów. Z innych dyscyplin kibicuję Justynie Kowalczyk, Kamilowi Stochowi, wcześniej trzymałem kciuki za Adama Małysza.

Interesuję się też piłką nożną i tu wskazanie jest tylko jedno – Robert Lewandowski. Doceniam to, co ten chłopak zrobił, to jest ewenement. I co też jest bardzo ważne, Robert wprowadził polskich zawodników na zupełnie inny sposób postrzegania tej dyscypliny sportu, na podejście do niej, na trenowanie. Kiedyś piłkarze przecież nie kojarzyli się z osobami, które prowadzą szczególnie sportowy tryb życia. Natomiast Robert swoją postawą spowodował i osiągnięciami, które ma – zwłaszcza w piłce klubowej, bo reprezentacji to nieco brakuje do tego, co było udziałem naszych zawodników w latach 70. czy 80. – zmianę. W piłce klubowej i jako postać sportowca Robert Lewandowski jest nieprawdopodobnym wzorem.

Wróćmy jeszcze na chwilę do biznesu. Ma pan jakieś skojarzenia w tym względzie, jeśli chodzi o Podlasie?

– Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to Browar Dojlidy, zakład produkujący płyty wiórowe Pfleiderer w Grajewie, Polmos w Białymstoku. Region i jego stolica kojarzą mi się też z Jagiellonią Białystok, to też jest biznes. Klub, który prowadzi pan Kulesza (Cezary – red.) od wielu lat, jest takim wzorem przedsiębiorstwa, podejścia biznesowego do piłki nożnej. W corocznych raportach Jagiellonia znajduje się wysoko, jeśli chodzi o rentowność. To co robi Jagiellonia od kilku lat, dla sporej części polskiego futbolu jest wzorem. Jest to moim zdaniem dobrze prowadzony projekt, abstrahując już od kwestii sportowych. Fajnie się to obserwuje z zewnątrz, że nie mamy do czynienia z meteorytem, który pojawił się nagle. Od dekady jest to dobrze rozwinięty klub, stabilny, z odpowiednim zapleczem.

No i też województwo podlaskie kojarzy mi się też z rolnictwem, nie jest to przecież region silnie uprzemysłowiony.

Z drugiej strony mam też skojarzenia sportowe. Kilka razy w Białymstoku startowałem. Uczestniczyłem też w dwóch imprezach organizowanych przez urząd miasta, dobrze dopiętych organizacyjnie.

Co najważniejsze, dojazd do was się poprawił. Pamiętam, że kiedyś wyprawa Łódź – Białystok to było nie lada wyzwanie.

Brakuje jeszcze lotniska. Na razie taka biała plama na mapie lotniczej…

– A przydałoby się. Sądzę, że regionalny port lotniczy w Podlaskiem jest potrzebny, bo to region prężnie rozwijający się biznesowo. Myślę, że to kwestia czasu.

Na koniec proszę powiedzieć, co robi pan w wolnym czasie.

– Dużo czytam, słucham muzyki, jeżdżę na rowerze, lubię wędrówki górskie. Interesuję się historią, zwłaszcza tą najnowszą, interesują mnie sprawy związane z geopolityką, układem sił na świecie. A obecnie jestem w trakcie lektury książki autorstwa profesora Andrzeja Nowaka – „Dzieje Polski”. Polecam.

Dziękuję za rozmowę.

Fot. By Zorro2212 – Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38458548

Komentarze