Branża beauty na skraju wyczerpania. Załamane podlaskie kosmetyczki i fryzjerki drżą o przyszłość

Beauty Razem to łącząca ponad 45 000 specjalistów beauty z Polski i świata największa grupa wsparcia w Polsce. Zostali oni pominięci we wszystkich tarczach pomocowych, mimo że w marcu solidaryzując się z walczącym z pandemią rządem, oddawali medykom środki ochrony osobistej. Po lockdownie, 7 na 8 gabinetów nie podniosło swoich cen, by nie tracić coraz mniej zarabiających klientów. Mimo to ich sytuacja przez obostrzenia w branży eventowej jest coraz trudniejsza. Ale zapewniają, że na ulice nie wyjdą.

– Zdajemy sobie sprawę z tego, jakie skutki mogą w tym czasie przynieść zgromadzenia protestujących. Nie po to pracujemy w najwyższych reżimach sanitarnych, by w taki sposób przyczyniać się do transmisji wirusa – tłumaczy Anna Micun-Kursa, kosmetyczka, przedstawicielka Beauty Razem na Podlasiu.

Ona, jak wszyscy z tej branży, bardzo mocno odczuwa wprowadzane w październiku obostrzenia. Kosmetyczki i fryzjerki są w coraz trudniejszej sytuacji, ponieważ ich działalność jest ściśle związana ze spotkaniami międzyludzkimi, takimi jak udziały w imprezach okolicznościowych. Grudzień i styczeń to zawsze były miesiące, w których mogły odbić sobie chudsze czasy. W tym roku nie ma wesel, sylwestrów, nie będzie studniówek. A i na święta jakoś mniej pań chciało mieć ładne, kolorowe paznokcie.

– Mało tego, że nie mamy przychodów od usług powiązanych z eventami. Systematycznie tracimy kolejne klientki. One tracąc pracę czy część dochodów przestają korzystać z naszych gabinetów, bo zabieg na twarz nie jest tym pierwszej potrzeby. To nic innego, jak efekt domina – wyjaśnia Micun-Kursa.

Dodaje, że coraz częściej słyszy od koleżanek po fachu, że kobiety, które są głównymi beneficjentkami ich usług, wiosną uzbroiły się w niezbędne do pielęgnacji sprzęty i zabiegi wykonują same, w domach.

– Przez to wszystko wiele kosmetyczek i fryzjerów rozważa zamknięcie działalności, ponieważ ich dochody są na skraju opłacalności albo już zaczynają przynosić straty. Co ciekawe, przed pandemią branża beauty była jedną z najbardziej rozwijających się w Polsce. Teraz upada i bez pomocy państwa nie podniesie się na pewno – zauważa kosmetyczka.

Podkreśla, że odchodzące klientki, brak imprez eliminujący część ich usług z cenników to tylko wierzchołek góry lodowej. Problemem są też spłaty zobowiązań zaciągniętych na bardzo drogie urządzenia do przeprowadzania zabiegów, równie drogie preparaty do nich, tracące przydatność.

– Po prostu straty gonią straty. Nasza branża to szacunkowo około 150 tys. firm i około 300 tys. miejsc pracy w gałęziach gospodarki bezpośrednio związanych z tą branżą. Jeśli skapitulujemy, straty dla państwa będą ogromne. Rząd pomijając nas w tarczach, zdaje się o tym zapominać, podobnie jak o tym, że my pomagaliśmy wiosną bezinteresownie. Podziękowali nam za to najgorzej, jak mogli – zaznacza poirytowana kosmetyczka.

Ona próbuje ratować się doszkalaniem, szuka alternatyw, wiedząc, że może któregoś dnia nie unieść ciężaru związanego z prowadzeniem coraz mniej rentownej działalności. Ale nie wszyscy mogą pozwolić sobie na takie wydatki, jakie niesie ze sobą przekwalifikowanie się. Scenariusz dla tej branży jest czarny. Jeśli państwo jej nie wesprze – zamkną się gabinety piękności i fryzjerskie. Ale oficjalnie. Zdaniem przedstawicieli środowiska, jeszcze bardziej rozrośnie się szara strefa, która rozkwit zaczęła już w pierwszym lockdownie.

– Nie łudźmy się, że kobiety nagle przestaną dbać o siebie czy wszystkie zabiegi zrobią sobie same, bo nie zrobią. Gabinety się zamkną, a otworzą w domowych zaciszach. Bez płacenia podatków, bez żadnej kontroli sanitarnej i przede wszystkim z brakiem sterylności. Bo jak nikt nie będzie tego kontrolował, to po co przejmować się kosztowną dezynfekcją sprzętów? – pyta retorycznie. – Finalnie będziemy mieli kolejną epidemię, ale wirusowego zapalenia wątroby, które już jest plagą – przewiduje kobieta.

Kosmetyczki i fryzjerki, robią, co mogą, by przetrwać. Nie podnoszą cen, to znaczy 7 na 8 gabinetów tego nie zrobiła, mimo że wzrosły opłaty, lawinowo rosną ceny preparatów, kosmetyków i środków ochrony osobistej. Chcą być solidarne z klientkami, które coraz rzadziej stać na te usługi. Ale, jak zauważają, solidarnością swoich dzieci nie nakarmią i kredytów nie spłacą. Nie zamierzają jednak wychodzić na ulicę.

– Działamy w najwyższych reżimach sanitarnych, nikt tego nie nagina, wiemy, jakie zagrożenie niesie za sobą wirus w dużych skupiskach ludzi, dlatego nie zamierzamy protestować na ulicach. Apelujemy do rządzących, interpelujemy i prosimy, by nas zauważono. I to, co będzie pokłosiem upadku naszej branży. Wierzymy, że w końcu ktoś nam pomoże – mówi.

Ewa Bochenko

Komentarze