Gastronomia w sosie pandemicznej życzliwości

Branża gastronomiczna jest szczególną ofiarą wirusowej pandemii. Wczesną jesienią jeszcze nie w pełni zdołała się podnieść po lockdownie w marcu i kwietniu, by w drugiej części października otrzymać kolejny cios. Do tego czasu możliwe są jedynie dostawy dań na wynos.

Wszyscy liczymy, że w końcu wrócimy do naszej normalności, jednakże w tej dziedzinie wiele znanych nam i lubianych adresów będzie już po prostu nieczynnych. Niektóre puby, bary, bistro, fast foody, kawiarnie czy restauracje nie będą bowiem w stanie przetrwać tak silnych ciosów.

Ekonomiczni eksperci dużo ostatnio mówią o kreatywnym dostosowaniu oferty do nowej pandemicznej rzeczywistości. Można przyjmować zamówienia telefonicznie i wydawać na wynos, w pełni dostosować ofertę do zdalnej obsługi klientów, stosować pojemniki idealnie nadające się do dowozu, może świetnie funkcjonować system transportu na rowerach, skuterach, hulajnogach, a może nawet poprzez drony.

Z pewnością, najmniej stracą lokale, w których tak skrócone kontakty z klientami będą szczególnie profesjonalne, miłe i rzetelne. Takie działania pozwolą jednak odzyskać tylko część utraconych przychodów, gdyż gastronomia to przede wszystkim odpowiednia atmosfera i relacje towarzyskie, a trudno też we wszystkich lokalach przestawić się na zdalną obsługę klientów. Nasze potrzeby w tym zakresie, a przede wszystkim ograniczenia dochodowe sprawiają, że nadal większość posiłków pichcimy w domach.

W ostatnich miesiącach dużo mówi się natomiast o patriotyzmie konsumenckim. Chodzi o nabywanie produktów i usług pochodzących od polskich dostawców, by wzmocnić ich konkurencyjność wobec konkurencji ze strony międzynarodowych korporacji. Na nasze nieszczęście, najgłośniej tego typu patriotyczne postawy promują takie sieci, jak Biedronka i Lidl, które z Polską mają tyle wspólnego, że zarabiają tu potężne pieniądze. Nie zdziwię się, że jeżeli w branży gastronomicznej w patriotyczne tony uderzą takie międzynarodowe sieci, jak: McDonald’s, KFC czy Costa Coffee.

Co więcej, sieci o światowym zasięgu są w stanie przetrwać wielomiesięczne lockdowny, a ich strategie rozwoju rozpisane są na dziesięciolecia. Zupełnie inaczej ma się rzecz z rodzinnymi przedsiębiorstwami, gdzie we własną pizzerię czy bar zainwestowano wszystkie domowe oszczędności i pobrano kredyty. Takie firmy mają znikomą szansę na przetrwanie kolejnych tygodni ze szczątkowymi przychodami. Tym bardziej, jeżeli działają w wynajętych lokalach i zatrudniają pracowników.

W tej sytuacji patriotyzm konsumencki wskazane byłoby połączyć ze zwyczajną ludzką solidarnością i biznesowym rozsądkiem. Solidarność po stronie klientów polegać może na wsparciu firm i ludzi w nich pracujących, których chcemy oglądać, gdy czasy się uspokoją. A biznesowy rozsądek po stronie właścicieli punktów gastronomicznych polegać może na obniżeniu swoich marż, a finalnie cen, które uczynić mogą ofertę dań na wynos bardziej przystępną, a zatem nabywaną znacznie częściej. Jeżeli to wszystko okrasimy sosem zwyczajnej ludzkiej życzliwości, jest szansa, że powrót do postpandemicznej rzeczywistości będzie dla wszystkich mniej bolesny.

Andrzej Kondej, fot. pixabay.com

Komentarze