Grzegorz Grzybek: Instrukcja obsługi muzułmanina

Grzegorz Grzybek, fot. Monika Woroniecka

Mój własny, osobisty, prywatny tata, dostał niedawno Koran od obcego człowieka, z którym spędził tydzień w szpitalu. To był wymowny gest za bezinteresowną pomoc. Właściwie kilka prostych ludzkich gestów. Mężczyzna wraz z żoną przyjechał do Polski kilka tygodni wcześniej z Krymu. Uciekał przed wojną.

Wielka polityka często dominuje nasze myśli. Telewizja mówi tylko to co chce powiedzieć – każdy kanał co innego. Z internetem jest podobnie. Media generalizują, uogólniają, nie dopowiadają, nie tłumaczą dokładnie. O konfliktach, biznesach, zagrożeniach, ryzyku… Gdy trzydziestoparoletni obywatel Ukrainy (Krymu) nagle wylądował na oddziale szpitalnym w białostockim szpitalu, mógł czuć tylko jedno. Samotność. Obdrapane ściany, stary sprzęt i personel posługujący się wyłącznie językiem polskim. Pielęgniarki, które gdy chcą wytłumaczyć coś obcokrajowcowi, po prostu mówią dwa razy głośniej, jakby wówczas język polski był dla niego bardziej zrozumiały. W swoim kraju usłyszał tylko, że Polacy nie lubią Rosjan i muzułmanów. Obawiał się, że lekarze nie będą chcieli mu pomóc. Inaczej, był przekonany, że nikt nie będzie chciał mu pomóc. Leżał samotny i słaby w swoim łóżku, w obcym kraju i zupełnie nie wiedział co go czeka. Wtedy ktoś postanowił swoim łamanym rosyjskim (przepraszam tato) wytłumaczyć mu gdzie jest, zwyczajnie uśmiechnął się, podał rękę i pogadał o pogodzie. Dodatkowo wytłumaczył czego chcą od niego pielęgniarki, znajomych lekarzy poprosił o dokładne zbadanie pacjenta. Starszy pan każdego dnia serdecznie witał się z jego żoną i zapoznał z nią swoją. Gdy przyjaciel z Ukrainy wychodził ze szpitala, podarował mu własny Koran. Jak zdążyłem się zorientować, jest to bardzo wyraźny gest wdzięczności i szacunku.

Okazało się, że mężczyzna z rodziną – żoną i osiemnastoletnią córką, mieszkają na kilku metrach kwadratowych z inną krymską rodziną. Przyjechali tu, bo ktoś obiecał im bezpieczeństwo i pracę. Nie miejscu nie zastali właściwie ani jednego, ani drugiego. Dużo w nich pokory, skromności. Są bardzo pracowici. Dziewczyna zdaje w tym roku maturę. Nie miała własnego komputera, ani łóżka. Mieszkanie sprzątali do tej pory miotłą. Gdy starszy pan zapytał ich o to czego potrzebują, nie potrafili go o nic poprosić. Z jakiegoś powodu uważali, że nie powinni, że nie godzi się prosić o wsparcie obcych ludzi. Po kilkukrotnych namowach przełamali się i powiedzieli o sobie więcej. W ciągu kilku dni nasi polscy znajomi przekazali im nie jeden, a dwa używane odkurzacze. Maturzystka dostała używany, ale całkiem sprawny laptop. Gdy po wsparcie zgłosiłem się do dyrektora białostockiego Caritasu – jednego z najwspanialszych  ludzi, których poznałem w ostatnich latach – powiedziałem: „Proszę księdza, potrzebują jakiegokolwiek łóżka lub starej kanapy. Jest jednak pewien problem. To muzułmanie.”. Ksiądz szybko wyczuł moją ironię i odpowiedział: Nie podoba mi się Twoje poczucie humoru. Pomagamy wszystkim potrzebującym. Nie tylko katolikom. Z tego co wiem, mamy dwa łóżka i – jeśli szybko zadzwonisz – będziemy mogli im pomóc.”. Nie minęły chyba trzy dni, a młoda Rosjanka miała już swoje łóżko. Ktoś przekazał Caritasowi niemal nowy egzemplarz. Wszędzie gdzie zapukaliśmy, otrzymaliśmy spontaniczną pomoc. Nikt, ani jedna osoba, nie odmówiła. Nikomu nie przeszkadzało to, że nasi nowi przyjaciele są muzułmanami.

„Nasi muzułmanie” zrobili na nas wrażenie swoją pokorą, skromnością. To zwykli ludzie, którzy szukają nowego domu. Jak wielu polskich emigrantów sprzed lat, którzy dziś są częścią amerykańskiego, brytyjskiego czy niemieckiego społeczeństwa. Jak przez mgłę pamiętam początek lat 90-tych. Przypominam sobie, zupełnie inną Polskę i Polaków. Szary, niepewny świat i ludzi, którzy trzymali się razem. Byliśmy mniej poobrażani na siebie i świat. Mieliśmy w sobie wiele pokory, bo była ona – inaczej niż dzisiaj – cechą mądrych i dobrych ludzi. „Nasi muzułmanie” pozwolili mi wrócić myślami do tych czasów.

Nawiązując do tytułu, z drobną przekorą napiszę, muzułmanów obsługuje się przy pomocy prostych ludzkich gestów. Dokładnie takich samych jak katolików czy prawosławnych. Ostatecznie naprzeciw nas zawsze stoi człowiek, który z natury rzeczy jest bardzo podobny do nas. Bariera językowa i kulturowa w naturalny sposób może między nami zbudować pewne różnice, ale to przecież od nas zależy jak wielkie.

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn- Autoryzowany Dealer Audi. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze