Karpiuk zabiera głos w sprawie Halfway Festival: Tu mamy dużo do zrobienia. Nie jako Opera, a jako środowisko

Ilona Karpiuk, fot. Monika Woroniecka

Gdy zdecydowałam się na pracę w Operze usłyszałam: „Przed nami 1,5-2 lata ciężkiej orki, jesteś na to gotowa?” To był 2011 rok.

Rzeczywiście. Pierwsze 2 lata były zawrotne w swym tempie. Najpierw niemalże rok przygotowań do otwarcia nowego gmachu Opery i Filharmonii Podlaskiej, potem próba opanowania i zrozumienia tego, czym jest instytucja, która rozsiadła się w nowym budynku. Koncepcja była, owszem, studium wykonalności, projekt wieloletni, etc. Tylko tak naprawdę nikt nie wiedział: jakie realne koszty pociągnie za sobą funkcjonowanie budynku, jak zareaguje publiczność, jak wszyscy się odnajdą w nowych warunkach, jak zadziała nowo zbudowany zespół? W całej tej zawierusze próbowaliśmy macać różne aspekty tego giganta, włącznie z  rozwijaniem koncepcji Europejskiego Centrum Sztuki, bo nikt też do końca nie wiedział jak traktować drugą część nazwy instytucji, która jako Opera i Filharmonia Podlaska – Europejskie Centrum Sztuki funkcjonowała od 2006 roku! Meblowaliśmy więc pomału  ten dom szukając nowych funkcjonalnych, efektywnych, czasem efektownych rozwiązań.

Jednym z pomysłów był festiwal. Jesteśmy w Białymstoku, a więc na skrzyżowaniu, stąd blisko jest na umowny Wschód i na umowny Zachód, na Północ, a jakże, Via Carpatią także na Południe. Otwartość to nasza dewiza, a różnorodność – największy atut. Chcieliśmy znaleźć nową formułę  dla wcielenia tych idei, a poza tym niebawem mieliśmy uruchamiać nowy amfiteatr, przestrzeń niewielką, ale poruszającą wyobraźnię. I tak, jako 3-osobowy zespół festiwalowy rozpoczęliśmy tworzenie nowego bytu. Wzięliśmy się za bary ze wszystkimi. Z innymi festiwalami, z urzędnikami, z fanami muzyki, z artystami, z mediami. Z tych zmagań zrodziła się pierwsza edycja Halfway Festival. Trochę pokraczna, bo dwuetapowa, ale z takim artystami, że do dziś serce mięknie na wspomnienie koncertów i najurokliwszego after party, na jakim dotychczas byłam. Nawet fakt, że pierwsze koncerty odbyły się w sali koncertowej przy Podleśnej jakoś blednie i przestaje mieć znaczenie. Potem już tylko Amfiteatr. Niektórzy twierdzą, że to namiastka prawdziwego białostockiego amfiteatru i wspominają z rozrzewnieniem koncerty na powietrzu, zanim stanęła na jego miejscu „chłodnia” o nazwie Opera (tak zwykłam nazywać bryłę Opery, zanim trafiłam tu do pracy). Ale jeśli ktoś naprawdę lubi muzykę i choć raz trafił na halfwayowy koncert myślę, że nie znajdzie lepszej i prawdziwszej nazwy na ten kameralny, urokliwy, ale jednak Amfiteatr.

Droga do Białegostoku

Pierwsza edycja. Mało ludzi, mały rozmach, mały rozgłos. Co robić? Nie poddawać się, bo przecież wystartowaliśmy po to, aby zrobić coś dla ludzi, dla miasta, dla siebie. Jest nas mało, tych, którzy wierzą, że naprawdę warto, plany naprawdę ambitne, ale już na kolejnej edycji piękny zestaw artystów i komplet na publice. Rozpoznawalność wzrasta. Wciąż pracujemy, by zniwelować mniejsze i większe błędy, konsekwentna komunikacja, jasna identyfikacja, słowem Marka. Festiwal. Coś Dobrego. Efekt? Niesamowity wzrost rozpoznawalności, przywiązanie do marki, a w kryzysie…cały szereg Rejtanów, którzy skłonni są oddać swoją energię festiwalowi, ponieważ spełnia ich marzenia. Co nas wyróżnia? Jak mało gdzie, podczas Halfwaya słucha się muzyki niczym w filharmonii, a wciąż jest to festiwal muzyki alternatywnej i króluje luźna atmosfera. Zaufanie i kultura osobista uczestników powodują, że aura tego wydarzenia jest unikalna. Piękna akustyka miejsca sprawia, że koncerty brzmią niczym w studiu, a artyści są jednak na wyciągnięcie ręki. I najważniejsze, festiwal odbywa się w Białymstoku! W miejscu, które kiedyś było na uboczu, na zielonej prowincji dla amatorów wiejskiej turystyki. W diagnozach społecznych wypada raczej w końcówce stawki, głównie z powodów ekonomicznych, ale mimo to, mieszkańcy uważają, że żyje się tu dobrze. W 2016 roku w rankingu tygodnika „Wprost” i Eurobarometru Białystok plasuje się w czołówce najszczęśliwszych miast. Ale właśnie ekonomiczne względy powodują, że młodzi ludzie wciąż chcą stąd odpływać. Nie wystarczą ścieżki rowerowe i połacia zieleni, aby ich tu zatrzymać. Ale tak długo, jak będą dumni z miasta i będą widzieć w nim potencjał jest szansa na zatrzymanie ich tu, a nawet na powroty. Ta myśl przyświeca Halfwayowi. Po pierwsze jest to festiwal, który hołduje idei slow life, a przecież tak właśnie żyje się w Białymstoku! Niespiesznie, bez korków, smacznie, zdrowo, zielono. Po drugie. No właśnie, zielono. Amfiteatr choć niewielki to otoczony roślinnością, a dlatego, że festiwal kameralny, to nie ma szans na zadeptanie trawników, są tylko leniwe i pięknie brzmiące trzy wieczory. Po trzecie. Że drogi? Halfway w ubiegłych latach zostawiając w tyle inne festiwale w rankingach publiczności „Co jest grane?” i Programu Alternatywnego radiowej Trójki udowodnił, że z NIEWIELKIM budżetem można zdziałać cuda. Te inne festiwale otrzymują wsparcie od swoich miast rzędu 1-2 milionów, to też inne komercyjne festiwale, które owszem mają (lub miały) sponsorów tytularnych, stąd też pieniądze na topowych artystów i gigantyczną promocję. Miały, bo i Heineken już nie wspiera w takim zakresie Open’era i Tauron wycofał się z Nowej Muzyki. A czy ktoś badał rynek sponsorów na Podlasiu? Nie jest to łatwa dziedzina. Pracując w największej instytucji kulturalnej w regionie doskonale wiem, jak nie jest łatwo przekonać biznes do inwestowania w kulturę. Tu mamy dużo do zrobienia. Nie jako Opera, a jako środowisko. Przekonać naszych inwestorów, właścicieli firm, biznesmenów, że w kulturze tkwi potencjał. Warto zaprzyjaźnić się z Marką, która bez wielkich pieniędzy (budżet promocyjny Halfwaya to średnio 30-40 tys. rocznie) jest w stanie poruszać emocje i sprawiać, że kilkaset osób przyjeżdża do Białegostoku na weekend. Warto przekonywać, że wspierając tak pozytywnie odbierane wydarzenia budujemy wspólnie poczucie dumy z miejsca, ale także budujemy wspólnie jego kapitał kulturowy i społeczny, ekonomicznie też się to zresztą opłaca. Inwestujemy też w ludzi, którzy być może tu zostaną, a nawet jeśli zaryzykują wyjazd, to o swoim mieście będą mówić tylko dobrze. To najlepsza wizytówka.

Ryzyko w kulturze?

Kryzys to zjawisko, które w instytucji kultury należy do przykrych aspektów codzienności. Instytucja zawsze ma jakiegoś organizatora, a organizator zawsze jest jakiejś opcji. Jedna opcja nie po drodze ma z inną i tak trwają podchody, tarcia, korowody i rozwody. Cierpi na tym kultura, tak jak dziś cierpi Halfway Festival i Podlaska Oktawa Kultur, które stały się polem do rozgrywek politycznych. My jednak wiemy, że pracujemy na rzecz miasta, regionu i dla ludzi, którzy wyjeżdżają stąd między innymi z takimi myślami: „Oprócz dobrych wspomnień związanych z festiwalem wynoszę też zupełnie inne myśli dotyczące Białegostoku (jestem z Warszawy). Cieszę się, że mogłem spędzić w nim trochę czasu i poznać od mniej stereotypowej strony. Serio robicie miastu PR” czy „Superfestiwal. Unikat. Bardzo gratuluję pomysłu. Tak trzymać! Do zobaczenia za rok. Pozdrawiam megasympatycznych organizatorów. Halfway to inna Polska – prawdziwa”.

To nie jest złudzenie, festiwal służy miastu, dlatego nie mogąc przewidzieć decyzji radnych, a  idąc za głosem ankietowanej uczestniczki festiwalu, „jedziemy w ciemno”!  Wbrew temu, co twierdzi jeden z radnych, że Halfway nie raportuje się miastu z realizacji budżetu i nie istnieje ewaluacja, zrealizowaliśmy już dwie ankiety na naszych uczestnikach, wiemy skąd są, co lubią, dlaczego tu przyjeżdżają. Halfway to według nich niezawodna marka, wizytówka Białegostoku. Dlatego właśnie ogłosiliśmy kolejnych artystów 6. edycji i jesteśmy w połowie drogi ;)!

Komentarze