Jest mamą i chce wrócić na rynek pracy. Ale teraz pójdzie na swoje

Nie chce czekać z założonymi rękami, aż spadnie jej z nieba przysłowiowa manna. Opiekując się dziećmi, wykorzystuje czas przed powrotem na rynek pracy: chce założyć działalność gospodarczą, więc uczy się metodą prób i błędów, jak sprzedawać swój produkt. Wybrała trudny rynek, bo swoje pierwsze kroki stawia w rękodziele. I to niszowym. A to sprzedać niełatwo.

– Nie przeraża mnie to jednak – śmieje się 30-letnia Iwona Skrzypko z Łap.

Założyła już stronę na facebooku o nazwie „Kilka supełków”, na której pokazuje to, co stworzyła, jednocześnie badając rynek. Przyznaje, że na razie jej odbiorcami są głównie przyjaciele, rodzina i organizatorzy zbiórek charytatywnych, ale od czegoś trzeba zaczynać. Pokazując swoje małe dzieła sztuki sprawdza, co się najbardziej podoba i na czym skupiają się odbiorcy. Największym zainteresowaniem cieszą się różańce i makramowe breloczki. Ale Iwona ze sznurka potrafi zrobić niemal wszystko: zakładki do książek, biżuterię, dywaniki, serwetki, ozdoby na choinkę, torebki, a nawet ubrania. Marzy o tym, by w niedalekiej przyszłości żyć ze swojej pasji. Nie chce kokosów, ot, tyle by mieć na rachunki i być sobie szefową.

Od zawsze lubiła manualne prace, nie znosiła się nudzić. Była bardzo aktywna do momentu, w którym na świat przyszły jej dzieci. Mimo że przy nich pracy nie brakowało, ciągle szukała sobie jakiegoś zajęcia, już z myślą o tym, żeby móc na siebie zarabiać tak szybko, jak tylko się da. Sznurek pojawił się przypadkiem. Któregoś razu po prostu trafiła na zdjęcie makramowej bransoletki. Spodobała jej się i zrobiła taką sobie.

– Nie była identyczna, bo lubię kombinować i do wszystkiego dodawać coś swojego. Ta znaleziona w sieci stała się tylko moją inspiracją – zaznacza.

Jej wariacja przypadła do gustu znajomym. Poszła więc za ciosem i zaczęła robić podobne, rozdając je w prezentach. Dziś inspiruje się głównie rękodzielniczkami z Rosji i z Hiszpanii. W Polsce bowiem makrama, w której zakochała się Iwona, to niszowa sztuka i nie ma za wielu jej twórców. Co prawda, te robótki to dosłownie kilka podstawowych supełków, ale można z nich tworzyć nieskończenie wiele kombinacji. Dzięki nim do jej portfolio wpadały kolejne wyroby. Nie wszystkie były strzałem w dziesiątkę, skupiła się więc na tworzeniu tego, co się najlepiej przyjmowało. Wiedziała, że poczta pantoflowa to za mało do promocji. Założyła więc stronę na Facebooku. Kiedyś to będzie jej firmowy funpage. Póki co, jest galerią jej twórczości i żywą lekcją marketingu sieciowego.

– Uczę się „sprzedawania” mojej pasji. Już wiem, że najważniejsze są dobre zdjęcia. Bez nich najlepszy produkt zostanie niezauważony – zaznacza.

Metodą prób i błędów buduje zasięgi internetowe i poznaje mechanizmy sprzedaży. Wie już też, że ogromnym problemem będzie wycena jej pracy. Dziś wciąż rękodzieło jest niedoceniane, chociaż wraca do łask. Tyle że każdy chciałby za nie płacić jak za chińszczyznę, bo przecież… niewiele się różni.

– Czasami robię coś na zamówienie, za zwrot kosztów materiału, bo jest bardzo drogi. Nie liczę roboczogodzin poświęconych na realizację zamówienia, a i tak często słyszę, że mój produkt jest drogi – tłumaczy.

Wierzy jednak, że wybrała dobrą drogę i znajdzie odbiorców doceniających jej towar. Uwielbia to, co robi i już nie wyobraża sobie innego zajęcia.

Ewa Bochenko

Komentarze