Jest nie do podrobienia, swoim dowcipem rozbawił papieża. Wojciech Szelachowski – wyjątkowy twórca z naszych stron

To postać nietuzinkowa i bardzo artystyczna. Choć imał się różnych rzeczy, najbardziej jest znany jako reżyser i były dyrektor artystyczny w Białostockim Teatrze Lalek. Wojciech Szelachowski to człowiek, który umie napisać świetną piosenkę na kolanie tuż przed premierą teatralną i wierzy, że teatr może uratować ludzi. Dla swego wnuka Rocha wydał książkę z wierszami w nakładzie trzech egzemplarzy. W rozmowie z portalem podlaskisenior.com opowiada o… swojej drodze.

Palisz?

Pytanie spadło wprost pod nogi, ledwie otworzyłam drzwi do mieszkania. Szukałam go długo, mimo czytelnego adresu i wielu podpowiedzi. A to przecież był zwyczajny blok, jakich wiele w okolicy Wesołej – trzypiętrowy, długi, z ogródkiem.

Mieszkał na parterze, to tu obmyślał piosenki do swoich spektakli. I to mieszkanie kryło wielką tajemnicę człowieka z teatru i tego, kto mieszkał tu wcześniej.

Która to szafa jest? Wskazał tę za rogiem, przy drzwiach.

– Było trochę makabryczne, ale ja tego tak nie odbieram – mówi Wojciech Szelachowski, bo to z nim spotykam się, żeby porozmawiać o sztuce życia, tworzeniu teatru i o śmierci. – Bo raz sito czasu zrobiło swoje, dwa, moja przypadłość też odgrywa tutaj rolę.

Siedzimy w kawalerce, którą dwadzieścia parę lat temu dokupili z żoną, kiedy wyprowadziło się małżeństwo z dzieckiem, bo przestrzeń była dla nich za mała. Wcześniej mieszkał tu człowiek o skłonnościach alkoholowych, któremu zdarzało się pomagać u wejściu do klatki schodowej, wyciągać go z zasp śnieżnych. Człowiek miły i uprzejmy, ale pijak. Często uderzał głową w ścianę i nie mogli przez to zasnąć, a ich łóżko stało tuż obok. Dopiero jak słyszeli jego oddech, zasypiali spokojnie.

– Ten człowiek często wyjeżdżał do rodziny na wieś, nie było go przez tydzień czy dwa tygodnie, no i tak się właśnie kiedyś zdarzyło, że zniknął. U nas wieją głównie wiatry północne, tym razem, kiedy schodziliśmy z żoną do klatki, a mieszkamy na parterze, powiał wiatr południowy. I Gosia z przerażeniem spojrzała na mnie i kiwnęła głową w stronę drzwi. Domyśliłem się o co chodzi. Wezwaliśmy policję, wyważyli drzwi, dwa metry od progu ten nasz sąsiad stał. Miał udar lub zawał, może wylew i zaklinował się między kuchenną szafką a ścianą.

I w ten sposób zesztywniał.

– Panowie mundurowi wyskoczyli na zewnątrz, z odruchem wymiotnym, ja natomiast zostałem. Stałem tam przez dłuższą chwilę, a mogłem tam stać, bo ja jestem anosmikiem, to znaczy, że nie mam powonienia. W takich sytuacjach dużo mogę znieść – wyjaśnia. – Obrazek mam przed oczami swoimi do tej pory, tego się nie da zapomnieć.

Zanim tu dotarłam, a teraz razem z Wojtkiem oglądam mieszkanie, pisał felieton. Wojciech znany jest z zamiłowania do pisania, od wielu lat publikuje w miesięczniku „Zwrot w czeskim Cieszynie”, a gazeta wychodzi od 70 lat, redaktorem naczelnym jest Halina Szczotka, pamięta ją jako studentkę reżyserii, która zaproponowała mu współpracę i właśnie pisanie felietonów dopisał do swego puchnącego CV kolejną profesję.

Rozglądam się po jego mieszkaniu w poszukiwaniu inspiracji. I chyba jest wszystko, co niezbędne – płyty, książki…

– Tak, ale ja tu sobie wyrzucam to, że moje mieszkanie, mimo że mam tylu znajomych scenografów, malarzy, nie jest wyposażone w ich dzieła, które by mi pomagały wspominać i kontemplować, nie ma na to czasu. Ale obiecujemy sobie z żoną, że kiedyś zadbamy o tę stronę, ale to prawda, ze szpargałów, fiszek, książek, zdjęć po szufladach jest tutaj mnóstwo. I to z rozlicznych profesji. I poezji, dramatów – często sięgam po te książki i od przypadku do przypadku je sobie wertuję.

Najpierw była polonistyka. Wygrał olimpiadę z języka polskiego w województwie podlaskim i mógł w połowie bimbać, bo nie musiał zdawać matury z języka polskiego. Mógł wybrać filologię polską na dowolnym uniwersytecie, jak również teatrologię.

– Oczywiście oglądałem, studiując w Warszawie, wszystkie spektakle i Kantora, i Szajny. Ale ja wtedy nie przepadałem za teatrem – uśmiecha się Wojciech. – Studenckie, wszelkie inne, ale byłem z dala od teatru.

Gdyby wiedział, ze skończy w teatrze, to wybrałby studiowanie w warszawskiej PWST.

– Nie lubiłem teatru za pewną sztuczność, megalomanię aktorów, twórców, która przecież jest wpisana w ten zawód i przekonałem się na własnej skórze, jakie są koszta wpisania tego zawodu w życie.

Pycha – to słowo klucz w wolnym zawodzie.

– Myślałem zatem o kinie, o reżyserii filmowej, kiedy już podjąłem decyzję o tym, że startuję dalej. Ale to zostało w rodzinie, bo łódzką filmówkę skończył mój brat.

Ważna postacią w tym pięknym przypadku, jakim stała się dla niego ścieżka teatralna, jest postać Krzysztofa Raua. Sam fakt, że utworzył szkołę teatralną, a on był na pierwszym roku reżyserii. Potem zbudował bardzo silny zespół aktorski, a do tego dołożył bardzo silny zespół artystyczny.

– Przecież na etacie w tym zespole najpierw byłem ja, potem pojawił się Tadeusz Słobodzianek jako konsultant programowy, na etacie reżysera był Piotrek Tomaszuk, to była bardzo silna paczka, trochę ścigająca się reżysersko, było koleżeństwo profesjonalne, może nie brydż towarzyski, a towarzyski poker, co zrozumiałe. Pamiętam tez moją burzliwą rozmowę z Rauem, kiedy odrzucił moją propozycję tekstu politycznego, być może inaczej przebiegałaby moja kariera. Były kłótnie, ale w bardzo silnym związku teatralnym. Przypadek, na pewno. Choć przypadków nie ma.

Konstelacja gwiazd reżyserskich i aktorskich, fantastycznie się ułożyła. Białostocki Teatr Lalek w tamtych latach szturmem wszedł do świadomości mieszkańców i został na długo.

– Im jestem starszy, tym bardziej jestem przekonany, że życie nie zna przypadków. I los czy Bóg piszą takie scenariusze, które bardzo zaskakują. Ksiądz profesor Heller, który zajmuje się astronomią, ontologią i myśli też o absolucie, mówi, że siła wyższa, Bóg, jest genialnym matematykiem. Te przypadki nie nam dane są rozwikłać.

To tylko wycinek oryginalnego artykułu. Cały materiał znajduje się na stronie podlaskisenior.com. Aby go przeczytać, wystarczy kliknąć w link: Wojciech Szelachowski: człowiek teatru, człowiek pióra, bezwęchowiec. Artysta z naszych stron

Komentarze