Johnny Uraner: No i karma się odwróciła…

Johnny Uraner, fot. Monika Woroniecka

           Zbliża się czas świąt, a święta to również kolacja wigilijna, natomiast kolacja wigilijna to też prezenty. No i chciałem w tym artykule opowiedzieć historię jednego, bardzo wyjątkowego prezentu. Ale, że jestem człowiekiem dygresyjnym, więc zacznę od dygresji.

                Kiedyś na niedzielnym obiedzie u dziadków, na którym byłem wraz z rodzicami, zaczęła się gadka/rozmowa o ślubach, czyli: kiedy ja wreszcie wezmę ślub, a kiedy to sprawię im wszystkim prezent w postaci (pra)wnuka, a jakie prezenty się daje na ślub? Ponieważ takie gadki pokolenie moje, czyli nastolatków – strasznie wkur*****, więc żeby troszeczkę odwrócić kota ogonem i zastosować płynny spin-doktoryzm, szybko przeskoczyłem z tematu rozmowy na zbliżające się „Złote Gody” babci i dziadka (Złote gody = pięćdziesięciolecie pożycia małżeńskiego) oraz tego jak to ma wyglądać, jaki to ma mieć kształt. Płynnie przeszedłem, mówiąc, iż w dzisiejszych czasach nie daje się już na weselach kwiatów czy innych tandetnych prezentów. Coraz modniejsze staje się dawanie książek, win, charytatywne akcje na rzecz domów dziecka – zbieranie maskotek i prezentów, ale takie maskotki nie zawsze są przyjmowane, czy też po prostu zwykłe listy prezentów. Rodzina na szczęście podchwyciła temat. Nie musiałem dalej drążyć tematu małżeństwa / prokreacji  i spełnienia swojego patriotycznego/polskiego obowiązku* (*niepotrzebne skreślić). To mogę Wam zdradzić, z babcią mamy podobne do siebie charaktery, więc z błyskiem w oku podchwyciła temat i powiedziała, że ona wie! Ona też nie chce kwiatów na złote gody! Ona też nie chce tandetnych prezentów, ona nie chce staroświeckiej imprezy, nie chce gotować, nie chce się zastanawiać nad listą potraw. Ona chce mieć super imprezę! Więc dobrze: powiedzieliśmy, że skoro nie chce „tyrać” i gotować to możemy wynająć dedykowany lokal takim imprezom. Babcia na początku była nastawiona sceptycznie, ale jednak – po chwili namysłu – sama zareagowała na tę propozycję z entuzjazmem: z wizją tego, że nie będzie musiała użerać się z gustami gości co do potraw, stania przy garach, czy zmuszania mojej kochanej mamusi do zmywania, która – jak wiadomo- robi to u babci hobbystycznie, gdyż ma w domu zmywarkę. W konsekwencji pozmywanie u babci jest zawsze miłą, spontaniczną przyjemnością. Mama znalazła lokal: zrobiliśmy to w „Słowiańskiej” należącej na ten czas do majątku Howieny. Teraz znajduje się w tym miejscu sprawnie funkcjonująca stołówka PSS Społem. Przeszliśmy do tematu prezentu. Babcia od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem zainstalowania u siebie Internetu, więc naturalnie zakomunikowała, że chce, aby prezentem był laptop. Zaznaczyła, że nie chce, aby wszyscy goście kupowali masę niepotrzebnych – delikatnie mówiąc – bibelotów. Powiedziała, że chce tylko laptop. Stwierdziliśmy, że to doskonały pomysł. Za cenę bukietów kwiatów i całego nikomu niepotrzebnego „dobrodziejstwa” od gości, które zazwyczaj w większości okazują się prezentami nietrafionymi, laptop będzie super rozwiązaniem. Plus babcia powiedziała do mnie: „skoro Ty grasz w tych wszystkich klubach i jesteś, jak to tam się nazywa dżidżejem czy dżigejem to też mógłbyś zagrać na tej imprezie”. Babcia lubi przekręcać neologizmy. Impreza wypaliła wyśmienicie. Były tańce, było starannie przygotowane jedzenie, był nowoczesny pod każdym względem prezent – zarówno koncepcji jak i przedmiotu. Wszystko odbyło się zgodnie z planem, ale nie o tym mowa…

                Leitmotivem tej wypowiedzi jest laptop. Suma na prezent nazbierała się całkiem pokaźna, więc starczyło na całkiem porządny i stabilny laptop marki Dell. Poradziłem się kolegów z Infinity Group który model wybrać, doradzili mi taki, że babcia swobodnie mogłaby na nim programować i robić proste rendery 3D, natomiast – jak wiadomo – celowaliśmy jeszcze nie w ten poziom używania urządzenia. Warto w tym momencie wspomnieć, że babcia jako profesor fizyki z technikum elektrycznego uczyła pokolenia uczniów, studentów, inżynierów, architektów. Przygotowała do egzaminów tych czy owych, wstępnych i końcowych, rzesze ludzi. Miała do tego niezwykły dryg i talent. Zarówno w pracy zawodowej jak i udzielając korepetycji po godzinach. Nie mogła nauczyć w tak sprawnym tempie jednie dwóch osób. Nie zgadniecie kogo. Mnie i mojej mamy, czyli babci córki. Z powodu bombowego ładunku emocjonalnego zawsze się to kończyło wrzaskami, płaczami i darciem włosów z obu stron. Mimo wszystko ja i mama mieliśmy w miarę dobre wyniki z przedmiotu fizyka, niemniej „darcie kotów” w trakcie tych nauk było wielkie, czego nie miała babcia przy tak zwanych studentach zewnętrznych. Babcia potrafi nauczyć fizyki nawet taboret, wobec czego my z mamą musieliśmy być gdzieś na poziomie podstawki do butów z przedpokoju.

                Po zakupie laptopa babcia z dziadkiem byli święcie przekonani, że w magicznym połączeniu z Internetem całość daje jeszcze bardziej magiczne właściwości ekraniku, bądź pudełka znającego i w dodatku odpowiadającego na wszystkie zadane mu pytania. Myślała, że dzieje się to samoistnie, że dzieje się to za pomocą swoistej telepatii, że podłączamy się do laptopa niczym mityczny, filmowy Neo do Matrixa. Jakże wielkim było szokiem, że tak nie jest i że wszystkiego trzeba się nauczyć od nowa: czyli podstawowej obsługi komputera – to jest pierwsza rzecz. Natomiast druga to korzystanie z Internetu. A trzecie sprawa to znajdowanie w tym Internecie tego, czego konkretnie się chce.

                No i karma się odwróciła. Teraz to nie babcia mnie uczyła fizyki przy tym samym stole, przy którym -naście albo -dzieścia lat temu mnie uczyła fizyki (mamy również), tylko ja siedziałem i uczyłem ją obsługi laptopa i korzystania z Internetu. Dlaczego karma się odwróciła? Bo teraz babcia była krnąbrnym, wrzeszczącym i skaczącym po tematach uczniem, a ja zaciskającym zęby nauczycielem, który starał się to w metodyczny sposób przekazywać, mimo kolejnych prób buntu na pokładzie. Oczywiście w pewnych momentach naszej edukacji też mi nerwy puszczały i nie mogłem zrozumieć dlaczego babcia nie może zrozumieć tak podstawowych spraw jak: lewy przycisk myszy, prawy przycisk myszy, co robi klawisz enter, gdzie jest klawisz enter, dlaczego nazywa się enter, dlaczego pełny ekran zamykamy klawiszem esc (ESKEJP!), gdzie jest klawisz esc i dlaczego nazywa się eskejp (escape) skoro jest na nim napisane esc. W początkach wywoływało to we w mnie sporą frustrację, wynikającą z frustracji ucznia. Zakładam, że babcia przeżywała to samo.

                Całemu procesowi edukacji mój dziadek spokojnie przyglądał się z boku. Dziadek jako z jednej strony artysta plastyk, a drugiej człowiek bardzo techniczny, niezwykle rzadko zadawał pytania. Raczej wszystko skrupulatnie obserwował i analizował co wynika z tego naszego darcia kotów. Czasami nawet był zmuszony studzić emocje. Ku mojemu zaskoczeniu czasem o coś bardzo konkretnego pytał. Po której kolejnej lekcji, po kolejnej podjętej próbie nauki babci korzystania z komputera, po zakończonej lekcji dziadek powiedział: Johnny mam do Ciebie parę pytań. Po czym sam w przeglądarce Google Chrome wpisał link, który miał spisany na kartce i oznajmił, że to będzie prowadziło do rzeczy, którą znalazłem. Warto nadmienić, że byliśmy w tym czasie z dziadkiem na etapie wspólnego remontowania jego motocykla Awo Simson Tourist z 1956r. czyli pojazdu zabytkowego, do którego o części zamienne nie jest łatwo. Wracając do tematu, nie zgadniecie co wyświetliło się po odpaleniu spisanego ręcznie przez dziadka linku. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, że dziadek znalazł długo przez nas poszukiwaną oryginalną replikę sprężyny pod zawór silnikowy tego motocykla. Zastanawiałem się jak to możliwe? Przecież ja tego szukałem, koledzy tego szukali, pytałem wszystkich znajomych mechaników i ich znajomych. Otóż odpowiedź jest genialna w swojej prostocie. Kto z nas dochodzi do trzydziestej piątej strony w wynikach wyszukiwarki Google? Dziadek nie wiedział, że się tego nie robi i po prostu tam to znalazł. A co znalazł? Archiwalną aukcję allegro, która pozwoliła nam namierzyć użytkownika, który takowe części sprzedaje. Byłem w szoku.

                Na dzień dzisiejszy babcia z dziadkiem korzystają z laptopa. Babcia potrafi oglądać online, na żywo swoje ulubione „duchowne” kanały na jujubie, podkreślam religijne. Potrafi sprawdzić co się dzieje w aktualnościach ze świata duchownego na świecie i w okolicy, korzystając z kilku wybranych stron. Nawet ostatnio samodzielnie znalazła przepis kulinarny – co wcześniej wydawało się karkołomnym przedsięwzięciem. Dziadek, o dziwo, znajduje o wiele więcej. Ma większą łatwość w korzystaniu z tej technologii. Mogę nawet stwierdzić z czego to wynika. Z tego samego co powtarzała mi babcia podczas moich nauk fizyki wiele, wiele lat temu. Dziadek po prostu regularnie ćwiczy, a babcia chciałaby wiedzieć natychmiast, po pięciu minutach nauki.

                Refleksja i pointa w jednym, która nasuwa mi się po tym wszystkim, a zarazem pytanie do Was drodzy czytelnicy jest prosta. Jak będzie wyglądała technologia, którą moje/nasze wnuki będą rozumiały wręcz na poziomie organicznym, a dla nas będzie czarną magią? Czy to następuje teraz? Czy moja mama już nie jest w stanie nauczyć się korzystania z pewnych zdobyczy technologii? Wymieniamy setki linków, maili, obrazków, memów i całego innego szumu informacyjnego dziennie. Robimy to z naturalną lekkością. Czego nie będziemy w stanie robić będąc na emeryturze, a nasze wnuki będą kwitować stwierdzeniem: „Dziadku! To łaaaatweee, zobacz…”.

johnny-dziadek

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn- Autoryzowany Dealer Audi. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze