Karol Rutkowski: Winter is comi… winter is here

Zima co roku zaskakuje drogowców. To już tradycja jak emisja Kevina w święta. Niestety, często jeszcze bardziej są zaskoczeni ci, którzy swój brak przygotowania do walki ze śniegiem i szronem na szybach zwalają na wszelkiego rodzaju służby i niby „anomalie”. Bądźmy szczerzy – biały puch zaskakuje nas co roku, a mimo to wielu z nas nie ma w bagażniku nawet skrobaczki do szyb.

O gustach się nie dyskutuje. Zaliczam się do grona tych, którzy wolą zaspy śniegu od nijakiej pogody rodem z listopadowego horroru. Wiem, że nie jestem w swoim zdaniu osamotniony. Wielu użytkowników Subaru czy wszelkich aut tylnonapędowych na pewno podziela mój entuzjazm. Poza tym o zaletach porządnej polskiej zimy za moich czasów (a nie było to tak dawno) uczono w szkole. I oto nastała chwila, kiedy owa namiastka zimy paraliżuje średniej wielkości miasto i boleśnie weryfikuje nie tyle umiejętności, co poziom inteligencji wielu z nas.

Najprościej zwalić winę na drogowców, tudzież śnieżny kataklizm i zmiany klimatyczne. Wielu z nas chyba mocno dziwi fakt, iż w styczniu z nieba leci biały puch, a ulice robią się niebezpiecznie śliskie. Rozumiem, gdyby takim stanem rzeczy zdziwieni byli mieszkańcy Hawajów lub Egiptu. Ostatnie wydarzenia pokazują, że w nadwiślańskiej krainie niemalże pewny atak zimy nie zalicza się jednak do zjawisk oczywistych.

Co do samych drogowców i ich pracy się nie wypowiem. Po pierwsze – nie znam procedur, więc nie mi je oceniać, Po drugie – od dziecka marzyłem, aby pośmigać nocą pługiem śnieżnym. Nie będę zatem zamykał sobie ewentualnej drogi do zdobycia kolejnego doświadczenia.

Mroźna noc, okryte pierzyną białego puchu miasto i wielka ciężarówka z pomarańczowym pługiem z przodu, a w niej ja i ballady Elvisa na głośnikach. Każdy jest romantykiem na swój sposób. Zostawmy jednak sprzęt komunalny i zajrzyjmy na nasze parkingi.

Pierwsza kwestia to tzw. gruzy. Mroźna strona naszego klimatu jest jednocześnie jego zaletą. Podczas podróży do Tajlandii mieszkający tam Polak powiedział mi: „Tutaj autem można jeździć kilkanaście lat. Nie ma zimy, więc nie zardzewieje”. Boję się myśleć (a co dopiero wyobrazić), jakie auta jeździłyby po naszych drogach, gdyby nie selekcja naturalna o rdzawym kolorze. Śnieg, sól i mróz weryfikuje nie tylko umiejętności. Zima skutecznie pochłania wszelkiej maści złomy, których stan techniczny zagraża życiu i zdrowiu nas wszystkich. Delektuje się przy tym niezwykle subtelnie, zazwyczaj zaczynając degustację od progów i podłogi.

Dumni właściciele Passerati, Octavi, Bawarek, Insigni i wszelkiej maści i innych „klasyków” w stanie pozwalającym na bezpieczną eksploatację często przejawiają syndromy innej, niebezpiecznej dolegliwości – zupełnego braku wyobraźni.

Rozumiem, że w codziennej pogoni za lepszej jakości życiem nie mamy czasu i środków na to, aby wstawić nasze auto do serwisu, celem dokładnego przeglądu przed zimą. Sam nie znam zbyt wielu kierowców, którzy korzystają z tego rodzaju usług, chociaż kampanie reklamowe ASO z „promocją zimową” wyskakują zza rogów nie mniej często niż reklamy dyskontów z owadem w nazwie.

Skoro już jesteśmy przy dyskontach, to te zdają się być przygotowane na „pierwszy atak” lepiej niż wielu zmotoryzowanych. W metalowych koszach już jesienią pojawiają się szczotki i skrobaczki do szyb. O tanich jak barszcz zimowych płynach do spryskiwaczy nawet nie wspomnę.

I co z tego? W ciągu ostatnich kilku tygodni, wlekąc się spokojnie do pracy, nie potrzebowałem mocnej kawy, która skutecznie postawiłaby mnie na nogi. Widok aut z kilogramami śniegu na dachu i niemal idealnie oszronionymi szybami pobudza skuteczniej niż filiżanka arabiki.

Pomijam już kwestię zmiany opon na zimowe czy sprawdzenia stanu akumulatora. Nie można tak wiele wymagać od ludzi, którzy wyruszają w podróż autem przypominającym bałwana.

Tak się jednak dzieje. Zapewne żaden z nich nie zdaje sobie sprawy, że takie zachowanie jest nie mniej niebezpieczne niż spacerowanie z odkrytymi kostkami w skarpetach „stopkach”. Brak odpowiedniej garderoby wykańcza jednak powoli, a źle przygotowane auto może w mgnieniu oka pozbawić kogoś zdrowia lub życia. W najlepszej sytuacji lakieru na zderzaku, drzwiach czy błotniku.

Potem wszyscy dziwimy się, że nie możemy na czas dojechać do pracy, a miasto paraliżują ciągnące się kilometrami korki, w których odpowiedzialni, kulturalni i świadomi kierowcy wleką się z duszą na ramieniu.

Inspirując się klasykiem George’a R.R. Martina powiem tylko: Winter is comi… Winter is here!

Komentarze