Karol Rutkowski: Zagazuj swoje marzenia

Lubię czasem odpalić Instagram i poprzeglądać sobie konta Dana Bilzeriana, Conora McGregora czy The Game’a. Każdy z powyższego trio „american dream” dzieli się tym samym. Na ich profilach rządzą Rolexy, fotki z wakacji, ciuchy od Prady czy Supreme i to co lubię najbardziej – samochody! Szkoda, że chłopaki nie wiedzą, ile mogliby zaoszczędzić, gdyby tylko do części z tych bryk wstawili instalacje LPG.

Zagazuj swoje marzenia – Rolsa również

Zagazowywałbym nawet Rolsa. Ci, którzy mnie znają i toczyli ze mną motoryzacyjne rozmowy, na bank słyszeli już ten tekst. Wcale nie żartuję. Fakt, do skompletowania kolekcji na wzór The Game’a czy Bilzeriana (w przypadku tego drugiego mówię o kolekcji aut, a nie nałożnic) brakuje mi jeszcze paru zer na koncie, ale przecież w życiu trzeba mieć jakieś cele.

Dojechać do nich na LPG. To będzie wyczyn! Jazdę na samej benzynie traktuję jak palenie papierosów – to bez sensu. Na dłuższą metę może doprowadzić nasz portfel do problemów zdrowotnych. Wcale też nie poprawia samopoczucia. Wręcz przeciwnie – nawet je pogarsza, gdy przez anoreksję sakwy musimy wybrać podróżowanie komunikacją publiczną lub zmienić wymarzone auto na mniejsze.

Niemniej jednak zgadzam się z twierdzeniem, że woń benzyny obok pachnideł Polo Sport i aromatu WD-40 to trzy najlepsze zapachy każdego prawdziwego mężczyzny.

Dawno, dawno temu…

Kiedyś znajomy sprzedał mi anegdotkę o tym, jak facet w Mercedesie AMG parkuje obok dystrybutora LPG.

Takie auto, a pan gaz tankuje? – pyta pracownik stacji.

Myśl tak dalej, a będziesz tu pracował do końca życia – słyszy odpowiedź.

Z pozoru suchy żart zawiera w sobie wiele prawdy i na dłuższą metę zmusza do refleksji – dlaczego tak wielu z nas wstydzi się LPG? Łatka słabych instalacji z lat 90. XX wieku? Wstyd przed SOMSIADAMI? Strach przed docinkami znajomych, że stać na konia było, ale na owies już brakuje? Obawa o to, że nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie o sens zakładania LPG? Stop talking bullshit! Właściwa odpowiedź brzmi: bo możemy 🙂

Internet wypełniają po brzegi wyliczenia i kalkulacje oszczędności wynikających z „gazowania”. Oczywiście sporo merytorycznych treści przeplatają sponsorowane wpisy benzynowego lobby. Średnio rozgarnięty mechanik potrafi w minutę obalić każdą, stworzoną na marketingowe potrzeby tezę.

Sukces małych graczy zawsze kole w oczy tych dużych. Małe koszty frajdy z jazdy z dużym silnikiem cieszą z kolei wszystkich. Przynajmniej wszystkich kierowców.

Nie uwierzę, że są na świecie ludzie, którzy chcieliby płacić więcej za coś, co mogą mieć sporo taniej. Rosyjscy oligarchowie się nie liczą.

Podzielony kraj

Często trafiam na zwolenników czystej benzyny. Zazwyczaj są to ludzie „po przejściach”, którym instalację zakładał Janusz z Zalesia Dolnego, albo ich silnik zupełnie do gazu się nie nadawał (bo i takie przypadki się trafiają). Co wówczas robię? Milczę. Mądrzejszy ustępuje mniej mądremu. Pewne grupy są jak zbrojny beton. Można kruszyć młotem pneumatycznym, ale po co? To ich sprawa.

Kilka lat temu musiałem wymienić świece. Zdarza się. Oryginalne miały jeszcze logo GM, a auto najnowsze już wówczas nie było. Współwłaściciel jednego z popularnych sklepów motoryzacyjnych z wyższością proporcjonalną do wielkości jego brzucha skrytego za ladą radził, abym „wyrzucił to cholerstwo, co niszczy silnik”. Z grzeczności nie odpyskowałem.

Zawsze, gdy przejeżdżam obok tego nieistniejącego już sklepu, wracam myślami do tamtych zakupów. To się nazywa chichot losu. Mój Opel (nie oszukujmy się – starsze modele jakością nie grzeszą) wciąż śmiga na LPG. Ich biznes jest już wspomnieniem, o którym nie pamiętają najbardziej odległe rekordy Googla. Życie.

Najbardziej jednak lubię dyskusje z fanami diesli. Ci to już seksta sama w sobie. Nie przemawia do nich nic, dlatego i tym razem nie będę próbował z nimi polemizować. Pewnie już grzeją turbiny, aby pościgać się ze mną na argumenty. Oczyma wyobraźni widzę stukające ze złości koła dwumasowe i „lejące wtryski”. Przemilczę więc obalanie twierdzenia o wyższości „ropniaków”.

Przyznam się nawet, że kiedyś miałem diesla. Stare, dobre czasy i nieśmiertelne 1.9 TDI od VW. Aż się łezka w oku kręci. Dziś już takich nie robią. Ciesze się, że miałem okazję pojeździć autem z tą jednostką. Niestety, jednocześnie stałem się świadkiem zmierzchu diesli w samochodach osobowych.

Żeby nie było, kilka lat temu sam kupiłem nowiutką „gablotę” z 3-cylindrowym dieslem. Prosto od dilera! Ciesze się nią za każdym razem, kiedy odwiedzam gospodarstwo rodziców. Zaglądam wówczas do rustykalnej stodoły, aby podelektować się zestawieniem żółtych felg i zielonej bryły. Bo widzicie – jak kochać to księżniczkę, jak kraść to miliony, a jak diesel to najlepiej w ciągniku! Napędzany ON John Deere (stąd żółto-zielone zestawienie kolorów) wiernie służy w rodzinnym gospodarstwie razem z innymi maszynami napędzanymi ropą. Takie diesle to ja rozumiem! W ogóle „klekot” najlepiej brzmi wówczas gdy ma 6 cylindrów i puszcza się go w ciężką orkę. Wiem, co mówię.

Jeśli ktoś stwierdza, że gaz jest do zapalniczek i kuchenek, mogę śmiało odrzec, że diesel najlepiej sprawdza się w ciągniku 😉 Chociaż biorąc pod uwagę coraz częstsze montowanie LPG do diesli, chyba muszę przemyśleć, czy również i „Jelonka” nie doposażyć w butlę. W końcu propan-butan coraz częściej trafia pod wiejskie strzechy. I nie mam tu na myśli jedynie kuchenek gazowych.

W ogóle Podlasie jest regionem, które w LPG się specjalizuje. W końcu jako pierwsi założyliśmy LPG w czołgu. Wspomniane ciągniki rolnicze też gazujemy. Legenda głosi, że przed laty jeden z łomżyńskich serwisów skutecznie zagazował Mazdę z silnikiem Wankla. Odważę się nawet na bardziej śmiałe stwierdzenia. Na ten moment poza branżą LPG Białystok nie ma zbyt wielu medialnych marek, którymi możemy się pochwalić w skali kraju.

Mówię oczywiście o markach, które z tytułu podatków dorzucają coś do miejskiej kasy, a nie tylko doją ją niemiłosiernie. SaMASZ uciekł pod Zabłudów. Rafinerie mleczarskie kwitną w miastach powiatowych. Niby firmy tworzące rozwiązania na rzecz przemysłu czy branża budowlana działają prężnie, ale nie wzbudzają tak wielu emocji jak nowe rozwiązania z zakresu LPG. Konkurować mogą z nimi tylko producenci bielizny! Przynajmniej w kwestii materiałów promocyjnych, jak np. katalogi produktowe.

AC SA (ci od STAG) czy LPG TECH to takie diamenciki w koronie. Diamenciki, które często błyszczą na krajowych i zagranicznych targach. Przemysłu motoryzacyjnego w Polsce już nie odbudujemy. Nie łudźmy się. Zyskujemy za to na innym polu.

Oczywiście nie wymagam od nikogo, aby kochał swąd LPG albo od razu pędził do serwisu na montaż instalacji. W dobie tak mocno promowanego patriotyzmu gospodarczego i górnolotnych haseł o ekologii warto przypomnieć sobie o technologii z sąsiedztwa. Taniej, czystszej i przyjaznej dla naszego portfela.

Ale co ja tam wiem. Przecież od 7 lat jeżdżę Oplem w LPG.

Karol Rutkowski: etatowy copywriter; po godzinach miłośnik motoryzacji. Autor bloga karolrutkowski.eu, na którym publikuje swoje recenzje (nie tylko te motoryzacyjne) i relacje z bliższych lub dalszych wypadów. Fan klimatów postapokaliptycznych i czarnego humoru.

Komentarze