,

Karolina Cicha to dziewczyna rakieta, dynamit, żywioł. Petarda i objawienie muzyczne z Podlasia

To ta dziewczyna, której Kayah w teledysku czesze włosy. Ta, która rusza w Tany ze swoją nową płytą i ta, co odebrała najwyższy laur za dokonania artystyczne od prezydenta Białegostoku. Oto Karolina Cicha, grająca na wielu instrumentach, przywołująca pamięć różnych narodów mieszkających na Podlasiu, dziewczyna dynamit. Dziewczyna – żywioł, która nauczyła się śpiewać po to, by budzić emocje i wzbudzać podziw. W rozmowie z portalem podlaskisenior.com opowiada o… pasji, uczuciach, karierze.

Wygląda nietuzinkowo. Długa, czarna suknia z bufiastymi rękawami w kolorze okładki najnowszej płyty, warkoczyki na głowie, gruby choker na szyi. Idzie, jakby miała zarazić swoim temperamentem pół świata, jakby od tego zależało szczęście rozleniwionych latem mieszkańców, którzy tak jak ona wpadli na kawę do centrum Białegostoku.

Energicznie wymachuje rękami na powitanie, gotowa do rozmowy o muzyce. Kiedy więc pytam o to, czego uczymy się od bliskich, co nam dają ludzie, najpierw milknie, żeby za chwilę powiedzieć: „totalnie się tego nie spodziewałam, myślałam, że będziemy rozmawiać o muzyce. Ale to strasznie fajnie, tylko muszę trochę pomyśleć”.

Milknie na moment, wbijam się więc w moment, by o niej opowiedzieć. Jest objawieniem muzycznym, porównywanym do Ewy Demarczyk. Ta sama głębia w szukaniu najlepszych inspiracji do muzyki, mądrość w spojrzeniu na świat, ciekawość literatury, upodobanie do sceny.

Karolina Cicha śpiewa w jidysz i esperanto, nieobca jej piosenka aktorska i muzyka źródeł tatarskich, literackie konteksty Różewicza i poezja powstańcza. Sięga po tradycję karaibską. Zresztą jej ciekawość świata jest znacznie szersza – gdy sięga po jakąś muzykę, źródeł najpierw wszystko sprawdza. Jak brzmią słowa, o czym się śpiewa w tym kraju, jak się w nim kocha i marzy. Szuka kontekstów i pomysłów na aranżację i może dlatego, pod każdą z jej piosenek wrzuconych na youtube’a jest tyle świetnych komentarzy od słuchaczy z całego świata.

Jest za każdym razem inna, choć jedno jest niezmienne. To sama Karolina Cicha, o głosie tęsknym, szerokim, dźwięcznym. Śpiewnym i pełnym emocji. Widać, ze kocha muzykę, zresztą, uczyła się grać na akordeonie, klawesynie, klawiszach po to, by wydobyć najważniejsze tony i najlepsze dźwięki z szerokiego wachlarza tematów, którymi się zajmuje. Samouk pełen pasji to za mało, żeby ją określić. Jest najprawdziwszą petardą muzyczną.

Wracamy do pytania o ludzi.

– Uczą mnie wszystkiego, co najważniejsze. O wartościowe relacje i przyjaźnie trzeba walczyć – odpowiada po chwili. Czasem to trudne, bo niekiedy nawet takie związki muszą się skończyć, ale ważne, żeby cały czas o nie dbać. Bliscy nauczyli mnie, by życzliwie otwierać się na to, co się kończy, nie palić mostów. Ludzie ucząmnie też tego, żeby szanować ich jak braci. Muszę pamiętać, że ludzie są delikatnymi istotami, tak samo jak ja. Uczą mnie też dystansu i tego, żeby pamiętać o zasadzie: jest jedna Karolina, choć czasem wymyśla się mnie na nowo. W przypadku grania muzyki jest trudno. Jestem na scenie zawsze prawdziwa, pewnie bardziej wyrazistsza niż w życiu. Przecież jak każdy człowiek mam prawo w życiu codziennym nie mieć czasem nic do powiedzenia.

Śmieje się głośno i zaraźliwie, przyciąga uwagę swoją osobowością, zaraża. Kiedy mówi, jest jednak skupiona. Podobnie jak przy wymyślaniu płyt, konstruowaniu przekazu. Podkreśla, że trwa to zawsze długo, a najcięższe jest poznawanie kontekstu, szukanie historii, praca nad melodyką, zawsze oryginalną do istniejących już źródeł, często zaczerpniętych z folkloru. To zawsze jest kreacja, poprzedzona tygodniami walki z samą sobą, ze zmęczeniem czy znużeniem.

– Ale jest prawdziwe, moje – podkreśla. – Kiedyś próbowałam zrobić coś na siłę, do kotleta, przygotowałam nawet taką listę utworów, ale na szczęście nigdy nie musiałam z niej skorzystać.

Kiedy po miesiącach pracy nad płytą przychodzi czas promocji i grania koncertów, wcale nie jest łatwiej. Ta adrenalina, jaką funduje występ na żywo, jest czasem zwodnicza: oto na koncercie jest energia wyrazista, mocno podkręcona. Zawsze prawdziwa, szczera. Ale jednak to kreacja i taką kupują ludzie. Czasami artyści sami ulegają tej magicznej chwili, że składają się tylko z emocji około koncertowych, są częścią składową półtoragodzinnego koncertu. Że nie ma jakichś zepsutych drzwi w domu, kłótni z bliskimi, bolącego stawu, słabszej formy, braku pieniędzy. I wtedy powrót do rzeczywistości, w to swoje „barachło” bywa bardzo trudny.

– Wiesz jak to jest, kiedy pracuje się w wolnym, artystycznym zawodzie, sama czasem tego dotykam – przyznaje Karolina Cicha. – Wcześniej jest się nafaszerowanym adrenaliną, sympatycznymi opiniami od ludzi po koncercie, brawami, bisami. Zdarzało się, że ludzie traktują artystę jak produkt stworzony na scenie i tak to odbierają. Trzeba dużej mądrości, żeby nie ulec opiniom, że jestem „anielskim głosem”, bo przecież na co dzień nie jestem aniołem. Jeśli śpiewam, że coś jest anielskie, to z takim poczuciem, że ja do tego nie dorastam. Jestem bardzo krytyczna wobec siebie i to nie pozwoliło mi zginąć. Popatrz, jak wielu artystów nie uniosło tej podwójnej twarzy, tego zagubienia w pytaniu kim jestem naprawdę. Mi pomaga myśl, że można być czasem nijakim, pogubionym, zaplątanym, zakompleksionym, nie w formie.

Karolina Cicha jest doktorem literaturoznawstwa. Zafascynowana teatrem spędziła jakiś czas w legendarnych Gardzienicach, grała tam kilka ważnych ról. Sięga po tematy niebłahe, zapomniane lub ważne: takie jak płyta z utworami Różewicza czy Gajcego. Eksperymentuje, ciągle szukając pomysłów, zanurza się w tym, co najbliższe, bo mimo, że opuściła Białystok, lubi wracać do bazy.

– Napięcie życiowe zawsze rozładowywała… humanistyka – uśmiecha się Karolina. – Teraz mam taki humanistyczny bezczas, pracuję od kilku miesięcy, żonglując ogromną ilością materiałów i decyzji, które muszę podejmować. Jest to związane z płytą i innymi przedsięwzięciami. Robionymi, jak to się mówi w żargonie, na wczoraj. Nie dam rady nic na razie czytać, a czuję jak z każdego kąta wołają mnie postacie z książek, moi ulubieni bohaterowie i ci jeszcze nie znani. I to jest dopiero dylemat – sięgnąć po książkę, czy raczej iść dalej znanym tropem: pracy nad materiałem, wysyłania muzyki do zespołu, żeby mógł cały czas pracować, przekazywania dyspozycji innym ludziom. Rzeczy organizacyjne mnie rozbijają. Czytanie książek zawsze było dla mnie czasem beztroskich wakacji, pełnych radości i szczęścia. Teraz bardzo mi tego brakuje. Tej przestrzeni najfajniejszej, gdy jestem sam na sam z książką, bez sięgania po telefon, żeby coś sprawdzić, bez gonitwy myśli, co, gdzie, kiedy. Książki są dla mnie wspaniałą odskocznią, podobnie jak zapisywanie myśli.

Całe jej życie to są dzienniczki, notowała w nich rzeczy na przyszłość. Śmieje się jednak, że kiedy czyta te pamiętniki z liceum, to czuje żenadę.

– To było potrzebne na tamten moment – uśmiecha się szeroko. – Teraz nie pokazałabym ich nikomu.

Rozwijała się intensywnie, mocno. Humanistyka pozwala jej definiować siebie w każdym momencie, dlatego w tych najtrudniejszych dla relaksu potrzebuje kombinacji cudzego świata, najchętniej zapisanego w książce. Kocha czytać, ale to nie jedyna sprawa, która ją wypełnia po brzegi. Właściwie można się tego było spodziewać, że potrzebuje czegoś więcej do mówienia wieloma językami. To medytacja, religijne poszukiwanie pełni, w jej przypadku mocno związane z chrześcijaństwem. Inspirują ją mistycy z innych kultur, ale w chrześcijaństwie jest zanurzona najgłębiej.

– Kiedy za długo się nie modlę, czuję się wyrzucona z samej siebie. Bez duszy.

To tylko wycinek oryginalnego artykułu. Cały materiał znajduje się na stronie podlaskisenior.com. Aby go przeczytać, wystarczy kliknąć w link: Jest polskim objawieniem muzycznym. Śpiewa by budzić emocje i wzbudzać podziw

Fot. Polskie Radio Białystok

Komentarze