Konstruktor – samouk. Jego dzieła potrafią wprawić w osłupienie

Jeśli czegoś potrzebuje, to po prostu to konstruuje. W końcu potrzeba jest matką wynalazku. Udowadnia to Henryk Ejsmont, wynalazca – samouk, z Usnarza Górnego, maleńkiej wioseczki pod białoruską granicą. Daje nowe życie zużytym domowym sprzętom.

Od małego coś majstrował. Sam robił sobie zabawki. Henryk jest najlepszym przykładem tego, że w przyrodzie nic się nie zmarnuje, zużyte domowe sprzęty zawsze do czegoś zużywa, tworząc coś zupełnie nowego. Inspiracji szuka też na złomie.

– Złom to dla mnie największy skarb. Cenniejszy niż złoto – podkreśla Henryk.

Konstruuje maszyny do obróbki metalu czy pługi do odśnieżania i samochody. W swoim garażu ma już dwa. Do ich budowy użył tego, co inni uznaliby za śmieci, nawet bębnów od zużytych pralek. Oba auta są sprawne. Służą mu do poruszania się po okolicy i do drobnych prac wokół domu czy w lesie. Jeden z pojazdów ma nawet zamontowaną wyciągarkę.

– To takie moje zabawki, budując je, rekompensuję sobie ciężkie dzieciństwo, kiedy zabawki były luksusem, zarezerwowanym dla nielicznych – tłumaczy.

Ale nie tylko pojazdy konstruuje kreatywny senior. Na jego posesji stoi coś jeszcze, co może wprawić w osłupienie niejednego. To wiatrak generujący prąd. Jest tak słynny, że stał się niemal produktem turystycznym.

– Mnóstwo tu turystów, z mojego podwórka widać słupy graniczne, więc nie brakuje ciekawskich. Kiedyś pojawili się u mnie nawet obywatele Estonii. Przyjechali tylko po to, by zobaczyć mój wiatrak i dowiedzieć się, jak działa. Na szczęście znam język rosyjski, więc mogłem im wszystko wytłumaczyć – z dumą o swoim wynalazku mówi pan Henryk. – Wiatrak zagrał nawet w filmie pt. „U Pana Boga za piecem” – chwali się.

Jego konstrukcja powstała, jak wszystko u pana Henryka, z surowców wtórnych. Do jej budowy użył słupów telegraficznych. Docelowo wiatrak miał generować prąd do gospodarstwa. Niestety, okazało się, że mimo umieszczenia go na wzgórzu, stoi za nisko, by spełniał należycie swoją rolę.

– Żeby wytwarzać prąd, powinien stać na wysokości ok. 60-80 metrów. Mój generował prąd tylko jak był duży wiatr – wyjaśnia.

Co ciekawe, do jego budowy zainspirował go kiedyś lotnik, który opowiadał mu o mocy, jaką wytwarzają śmigła helikoptera. Senior lubi takie opowieści. Od razu te wykorzystał.

– Do stworzenia konstrukcji dostałem nawet gotowy projekt z jakiejś gazety. Ale kiedy zacząłem go budować, okazało się, że są w nim jednak nieścisłości. Musiałem więc wprowadzić kilka znaczących zmian – przypomina Henryk.

Okazały się trafione, wiatrak zadziałał.

– Niedługo się nim nacieszyłem. Za dużo zrobiłem do niego podłączeń i spalił się generator. Wprawdzie wstawiłem nowy, ale jest za słaby. Żeby działał, potrzebny jest o mocy 3 KW. A na taki mnie nie stać. Kosztuje siedem tysięcy złotych. Teraz moja budowla jest więc tylko ozdobą – wyjaśnia.

Jego wynalazki stały się już znakiem rozpoznawczym wsi. Wpisując w wyszukiwarkę internetową nazwę miejscowości, na jednej z pierwszych pozycji pojawia się właśnie zdjęcie osławionego wiatraka. Ale to nie koniec jego wynalazków. Kto wie, czy nie pierwszy w okolicy Henryk wybudował sobie solary. Użył do tego starego okna. Z kolei za podstawę konstrukcji posłużyła mu spróchniała lipa. Do jej wydrążonego pnia, można wejść… drzwiami. Gdyby nie aparatura do tworzenia ciśnienia wody, stworzona rzecz jasna przez pana Henryka, w środku można by się przez chwilę poczuć jak w baobabie z książki „W pustyni i w puszczy”.

– Lipa była stara, stwarzała zagrożenie dla moich budynków. Więc ją ściąłem i wykorzystałem. Szkło w słoneczny dzień podgrzewa wodę w cynowym zbiorniku nawet do 60 – 70 stopni. Wykorzystuję ją do podlewania warzywnika. Jak coś zostanie, całkiem przyjemnie jest też wziąć gorący prysznic pod chmurką – ze śmiechem tłumaczy konstruktor.

W pobliżu solara własnej roboty, znajduje się również hydrofornia wykonana przez niego.

– Dzięki niemu pobieram ze studni głębinowej wodę – wyjaśnia.

Henryk zarzeka się, że nie mógłby mieszkać w mieście, bo dzięki swoim unikalnym umiejętnościom na wsi jest samowystarczalny.

– W mieście przy awarii elektrowni nie ma ani wody, ani prądu. A tu zawsze mam wszystko. Za wodę też nie muszę płacić. A i jedzenie też mam. Mam swój sad i warzywa. Nigdzie nie można mieć lepiej – zauważa.

Sąsiedzi nazywają go doktorem. Zgodnie twierdzą, że to bardzo mądry i zaradny człowiek. W końcu nie ma wśród nich drugiego takiego pomysłowego jak on.

Ewa Bochenko

Komentarze