Krawiectwo z najwyższej półki? On je przywiózł do Białegostoku – Podlasianki zachwycone

Wysokie krawiectwo w Białymstoku? Dlaczego nie! Podlasianki mają gust, klasę i pieniądze, które chętniej wydają na niepowtarzalne rzeczy niż na sieciówkowe hity, królujące na ulicach polskich miast. O tym, jak bardzo potrzebny był sklep z markami, dotąd u nas dostępnymi wyłącznie w sieci, przekonał się Sergiusz Gola (na zdjęciu). Otwierając swój conceptstore w najgorszym możliwym czasie. Tuż przed pandemią.

– Pewnie, że mam chwile zwątpienia, ale zdaje sobie sprawę z tego, w jakich okolicznościach zostałem przedsiębiorcą. Biorąc je pod uwagę, po kilku miesiącach działalności, mogę powiedzieć tyle, że ruszenie z moim projektem było najlepszą decyzją. Nie od razu Rzym zbudowano – mówi 31-latek, właściciel Boom Boom Room’u w Białymstoku.

To miejsce do przyswajania mody i jej podziwiania, jak sam o nim mówi Sergiusz Gola. Można w nim kupić ubrania Elisabetta Franchi, klasyczną i sportową wersje polskiej marki La Mania, dziewczęcą OnFleek. Są też wyroby perfumeryjne oraz świece zapachowe warszawskiej marki Mo61. Dodatek stanowi także bielizna oraz produkty ready-to-wear, znanej bieliźniarskiej marki Wolford. U Sergiusza dostępne są też wybrane projekty Basi Piekut.

– Wkrótce pojawią się także nowości, nie tylko jeśli chodzi o białostocki rynek, ale także w kontekście ogólnopolskiej branży modowej – zdradza przedsiębiorca, ale szczegóły na razie chce zostawić w tajemnicy, żeby nie zapeszyć.

Choć jego imię i nazwisko brzmią egzotycznie, to Polak z krwi i kości. Nie ukrywa jednak, że włosko brzmiące nazwisko wykorzystuje do promocji biznesu. Jest stylistą, próbował swoich sił w projektowaniu, ale tego nie czuł. To znaczy czuł, ale nie ma lekkiej ręki do rysunku i wszystko, co tworzył, było efektem ciężkiej, wielogodzinnej pracy.

– Brakowało mi przekonania, że mam zdolności – mówi.

Wszystko trafiało do szuflady. Uznał, że skoro nie potrafi kilkoma ruchami przenieść swoich wyobrażeń na papier, powinien znaleźć alternatywę dla swojej pasji. I znalazł. Modą fascynował się od zawsze. Lekturę magazynu „Auto świat” zamienił na „Glamour” natychmiast po tym, gdy ten magazyn doczekał się polskiego wydania. Przeglądał kolorowe zdjęcia z pięknymi stylizacjami, oglądał pokazy nowych kolekcji w Fashion TV i marzył o wielkim świecie mody. Szukał go za granicą. Chciał studiować na elitarnej uczelni London College of Fashion, w której szkolą się wybitne jednostki. Został nawet zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną, ale na nią nie pojechał.

– Podyktowane to było względami osobistymi i ekonomicznymi. Mnie i moje rodzeństwo wychowywała mama. Brat uważał, że mój pomysł jest mrzonką, że zrobię sobie wakacje, że nic z tego nie będzie. Do dziś czasami zastanawiam się, co by było, gdybym go wtedy nie posłuchał – wspomina.

Ale do Londynu i tak wyjechał. Niby wszystko, czego oczekiwał, tam było, mimo to ciągle czegoś mu brakowało. Po latach na emigracji okazało się, że wielki świat, którego szukał, ma u siebie. Znalazł go w Białymstoku.

– Widziałem, że Polska ma potencjał w branży modowej. Dlatego zdecydowałem się na powrót. Nie pociągała mnie Warszawa czy Kraków. Jestem lokalnym patriotą. I to miało wpływ na to, że wróciłem do rodzinnego Białegostoku – zaznacza.

Przez kilka lat pracował w Swiss, sklepie oferującym ekskluzywne zegarki. W tej samej galerii swoją pracownię miała znana, białostocka projektantka – Elwira Horosz. Mijali się w windzie. Sergiusz zwraca na siebie uwagę swoim ekstrawaganckim wyglądem. Mimo że praca w sklepie wymagała od niego specjalnego dress codu, potrafił go przełamać. Projektantka zauważyła potencjał w młodym chłopaku i zaprosiła go do współpracy przy akcji „Stylista Alfa Centrum”.

– Los pokierował mnie na odpowiednich ludzi – śmieje się.

Pracując przy tym wydarzeniu, zauważył, że Podlasianki szukają alternatyw dla oklepanej mody dostępnej w sieciówkach, że kobietom podobają się jego stylizacje i pomysły. Zaczęła w nim kiełkować myśl o spełnieniu marzenia, jakim było otworzenie sklepu, którego w Białymstoku nie było. Co prawda, zawsze chciał sprzedawać swoje kolekcje, ale jak zaznacza – wszystko przed nim. Zdecydował, że póki co, będzie udostępniał kobietom możliwość kupowania ubrań innych projektantów.

– Wahałem się długo. Wysoka moda to nie jest priorytet, bez tego da się żyć – myślał.

Finalnie postawił wszystko na jedną kartę. Znalazł idealny lokal w ścisłym centrum miasta, zawnioskował o unijne wsparcie. W połowie grudnia, zaprosił pierwsze klientki. Po kilku miesiącach działalności ma już mnóstwo pomysłów na jej rozwój.

– Boom Boom Room to nie jest komercyjna przestrzeń. To mój drugi dom i oczko w głowie. Lokal ma wydzieloną strefę relaksu, kasę fiskalną w szufladzie. Chcę, żeby odwiedzający czuli się tu, jakby wpadali do mnie na kawę, a nie po to, by zostawiać przysłowiowe pół portfela – tłumaczy.

Doradza im, nie wciska niczego, jak to w zwyczaju ma obsługa większości sklepów.

– Mógłbym to robić, tylko po co? Zależy mi na tym, by do mnie wracano. A nie zrobi tego ktoś, kto w domu ubierze kupione u mnie ubrania i okaże się, że wcale nie wygląda w nich tak dobrze, jak usłyszał ode mnie – zauważa.

Dopasowuje się do klientek w taki sposób, aby one czuły się komfortowo. Jeśli trzeba, zaprasza je do siebie. O 8 albo czeka na nie po 20, bo o tej porze wychodzą z pracy. A bywa, że i dowozi zamówienia na miejsce, osobiście. Zdarza się, że panie dzwonią i proszą o możliwość przymierzenia kilku konkretnych modeli. Wiezie im je do domu, daje czas do namysłu i potem wraca finalizować zakupy.

– Jestem bardzo otwarty na ludzi, przekłada się to też na moją działalność. Takie formy komunikacji z klientem i model biznesowy oparty na elastyczności bardzo się u mnie sprawdzają – mówi.

Przyznaje, że niebagatelną rolę odgrywają w tym wszystkim serwisy społecznościowe. Szeptany marketing sieciowy pomógł mu zaistnieć na rynku. Właśnie rusza ze sklepem internetowym, o takiej nazwie, jak conceptstore. Dziś bowiem, bez istnienia w sieci, trudno myśleć o rozwoju.

– Ale na piórka za wcześnie. Nie osiągnąłem jeszcze niczego takiego, co można by oblewać szampanem. Rozwijam się, wprowadzam nowe rozwiązania i nie poddaję się, gdy coś idzie nie do końca tak, jak planowałem. Uważam, że konsekwencja jest najlepszą drogą do sukcesu – puentuje.

Ewa Bochenko

Komentarze