Krzysztof Szubzda: 1000% marży nikogo w tej kwestii nie dziwi. Natomiast 3 zł za pracę babci klozetowej lub za bilet dla lokalnego zespołu jazzowego to dla wielu z nas „jakieś nieporozumienie”

Krzysztof Szubzda, fot. Monika Woroniecka

Żaden szanujący się białostoczanin nie zapłaci za autobus do Warszawy więcej niż 10 zł. Większość z nas twierdzi, że jeździ za piątaka, a nawet za złotówkę. Bilet do Warszawy za 30 zł! To już naprawdę grube przegięcie. 30 zł jesteśmy w stanie zapłacić za bilet, ale lotniczy – do Londynu. Chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że trzy dychy za Londyn to też przegięcie i polują na okazję za złotówkę. Natomiast nikt mi się jeszcze nie chwalił, że pił kawę za złotówkę. Za kawę płaci się dychę i to nie jest żadne przegięcie.

1000% marży nikogo w tej kwestii nie dziwi. Natomiast 3 zł za pracę babci klozetowej lub za bilet dla lokalnego zespołu jazzowego to dla wielu z nas „jakieś nieporozumienie”. Na jazz i do kibla chodzi się z definicji za darmo, choć wiadomo, że ani Domestosów, ani saksofonów nie rozdają za darmo. Ale najbardziej niedocenianą pracą jest dziś dziennikarstwo internetowe. O ile babci klozetowej jesteśmy w stanie ostatecznie rzucić złotówkę (a niech sobie i ona raz poleci do Londynu), o tyle za muzykę, filmy, a już na pewno za treści prasowe w sieci żaden zdrowy psychicznie Internauta nie zapłaci.

Wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby w podobnej sytuacji postawić restauracje. Po krótkim czasie musiałyby zbankrutować, albo wpychać nam coraz gorsze żarcie, najlepiej bezpłatne. Ale sprzedawanie za darmo darmowego jedzenia to też żaden interes. Pewnie z czasem zaczęliby przerabiać jakieś zalegające odpadki na kotlety mielone i zarabialiby z utylizacji tych odpadków, albo zwalnialiby firmy z kosztów magazynowania przeterminowanej paszy dla świń i robiliby nam z niej racuchy. Coś w tym stylu musieliby wymyślić.

To samo dzieje się w Internecie. Portale, którym nie płacimy za treści zaczęły szukać dochodu innymi okrężnymi drogami. Najpierw były to wyskakujące okienka z reklamami, z których redakcja portalu ciułała sobie po grosiku za to, żeśmy je trochę przymusowo oglądali. Ale tego grosika też nie chcieliśmy dawać, montując sobie adblocki. Potem pojawiły się mniej inwazyjne banery. Ale ich nauczyliśmy się nie widzieć. Poważnie. Masowo zachorowaliśmy na zjawisko zwane banner blindness (ślepota bannerowa). I trzeba było wymyślić coś jeszcze bardziej podstępnego. Tak narodziła się reklama natywna. Reklamy, która udaje, że nie jest reklamą, która wygląda naturalnie , przyjaźnie i pożytecznie. Wcześniej coś takiego nazywaliśmy kryptoreklamą albo po prostu oszukiwaniem czytelników. Ale zmieniły się czasy, zmieniła się nazwa i dziś reklama natywna jest uznaną formą nowoczesnego e-marketingu. Buzzfeed, którego pomysł na biznes polega właśnie na podkradaniu lub plagiatowaniu łatwo klikalnych treści i oplataniu ich mackami zakamuflowanej reklamy jest dziś światowym potentatem obracającym chyba już nie milionami, ale miliardami dolarów. Ma też rzesze naśladowców na całym świecie, bo myślenie na zasadzie „ukraść, rozklikać i sprzedać” nie jest już wątpliwe etycznie, wątpliwe jest co najwyżej to, czy ktokolwiek przejmuje się jeszcze tak staroświeckim pojęciem jak etyka. Kiedyś z ciekawości skontaktowałem się z portalem, który w całości przedrukował mój tekst i zapytałem, czemu nie poprosili mnie o zgodę lub przynajmniej nie podali źródła. Odpowiedzieli mi, że tego w dzisiejszych czasach już się nie robi. To się nazywa agregacja oryginalnego contentu. Sami przyznacie, że słowo „podkradanie” brzmiałoby mniej profesjonalnie.

Dziś nikt już moich tekstów nie kradnie. Bo czytanie długich akapitów, podzielonych na długie zdania stało się wymagającą czynnością. Podstawowe formy współczesnego dziennikarstwa to gif, mem, quizz i oczywiście lista dziewięciu rzeczy, które…. lub 15 rzeczy, bez których. Po drugie współczesny e-dziennikarz nie szuka już tematu, ale najpierw szuka sponsora. I dopiero ten mówi mu, za jaki temat, a przede wszystkim za jakie wnioski jest w stanie zapłacić. I takim obrazem świata, namalowanym na zamówienie bogatych korporacji żywimy się każdego dnia.

A wszystko dlatego, że zasad porządnego dziennikarstwa nie traktujemy nawet w połowie tak poważnie jak zasad parzenia porządnego espresso.

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn- Autoryzowany Dealer Audi. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze