Krzysztof Szubzda o swoich metodach na sukces

Ostatnio oglądałem reportaż z obozu dla uchodźców w Jordanii (spokojnie, to nie będzie głos w sprawie uchodźców!!!).

Okazało się, że ludzie pozbawieni nadziei, dobytku, rąk, nóg i bliskich nie dali się pozbawić… ducha przedsiębiorczości. Jaki biznes można uprawiać na środku jordańskiej pustyni, za jedynych klientów mając ofiary pozbawione środków do życia? Okazuje się, że pomysłów jest mnóstwo i może nie są tak wymyślne jak nasze start-upy, ale okazują się, nie obawiam się tego powiedzieć, o wiele skuteczniejsze. Pewna Syryjka, którą wojna pozbawiła obu synów, zbierała walające się po pustkowiu reklamówki, zwijała je w długie ruloniki na wzór przędzy i śledziem do namiotu szydełkowała z nich kolorowe wazy, które sprzedawała wolontariuszkom. Kiedy to zobaczyłem, uznałem, że już nigdy nie ośmielę się zbluźnić słowami „Polska/Białystok to miejsce bez perspektyw”.

Nie chcę tu idealizować biedy, bo z niedostatku rodzą się też gówniane pomysły, jak choćby aplikacja do obserwowania wędrówki własnej kupy z miejsca uwolnienia do miejsca docelowego. Choć niektórzy uznali to za strzał w dziesiątkę. Chcę tylko przypomnieć starą prawdę, że brak najłatwiej przekuć w szansę.

Pamiętacie Kabaret „Potem” i ich słynną, groteskowo-symboliczną scenografię. Król miał strzęp korony na gumce, a służący – domalowany flamastrem wąs. Jak przyznają sami twórcy, nie byłoby tych nowatorskich rozwiązań realizacyjnych, gdyby nie brak środków na normalną scenografię.

Dlatego z całym szacunkiem do wszystkich biznesplanów, konsultacji i analiz rynku, bardzo polecam metodę działania „Przeżegnać się, zamknąć oczy i skakać na głowę!”. Ta metoda skoku w nieznane jest niebezpieczna, ma wiele wad i jedną zaletę – tylko tą metodą dochodzi do skoku.

Oto przykład skrajny. Kiedyś zobowiązałem się z kolegą Jackiem do nagrania godzinnej audycji satyrycznej. Jak to zwykle bywa, zbieraliśmy się tak długo, aż nadszedł najbardziej inspirujący moment czyli… ostatnia chwila. Zamiast narzekać, że odkładamy wszystko na za pięć dwunasta, warto wreszcie docenić magię tej godziny. Mogłoby nam się nie chcieć nawet za pięć dwunasta.

Spotkaliśmy się pod ratuszem. Lał przenikliwy chłodny deszcz. Obaj byliśmy na rowerach, bo mój samochód się zepsuł, a kumplowi auto zabrała żona. Gdyby nie padało, to pewnie byśmy stracili trochę czasu na narzekanie na żony i samochody, ale było tak zimno, że przeszliśmy od razu do konkretów, czyli do ustalenia, że nie mamy też tekstów, aktorów, mikrofonów, studia nagraniowego i pomysłów. Niestety, w takiej sytuacji nie było żadnych szans na nagranie. Na szczęście to był tylko mój wniosek. Jacek uznał, że nagramy audycję w pizzerii. Dlaczego? Bo była najbliżej, a padało.

Poprosiliśmy obsługę, żeby wyłączyli muzykę, bo i tak byliśmy jedynymi klientami. Potem włączyliśmy dyktafony w komórkach i wygłupialiśmy się, jak to się zwykle robi przy pizzy. W międzyczasie przejaśniło się i podjechaliśmy do Radia Białystok. Wyglądaliśmy tak rozpaczliwie, że dźwięk nam wyczyszczono, obrobiono i zmontowano w najnowocześniejszym na wschód od Wisły studiu nagraniowym… za darmo!

A następnie sprzedaliśmy audycję do pięciu rozgłośni w Polsce. Wtedy zrozumiałem, że sednem przedsiębiorczości jest właśnie „przedsię”, nie „na bok”, nie wstecz, tylko konsekwentne „przedsię”. W ramach twórczego komplikowania sobie życia od dwóch lat uczę się intensywnie chińskiego. Tak intensywnie, że nawet czekając na piwo, albo przytulając się do mamy na Dzień Matki, odruchowo rysuję na blacie lub na plecach chińskie znaczki. Po prostu cały czas ćwiczę. Chiński hieroglif opisujący przedsiębiorczość składa się z ptaka nad drogą, ucha i prawej ręki oraz serca. Sami możecie to sobie zinterpretować. Jeśli macie problem, tym lepiej. Im większy problem, tym kreatywniejsze rozwiązanie.

Komentarze