Lada dzień przyjadą tu tysiące turystów. Dziennikarz krytycznie o podlaskim Green Velo

fot. bialystok.pl

Królestwa pełne zMORów – pisze Krzysztof Szubzda.

Na Green Velo wylano już takie morze pomyj, że pewnie długo nie powstanie u nas kolejny szlak rowerowy. No ale nie ma co już biadolić. Drzewa, które szlak trafił, nie wstaną, pieniędzy bez sensu wydanych nikt nie zwróci, zMOR-y nie znikną. Słupki z tabliczkami co sto metrów też już muszą zostać. Jakiś obrotny producent słupków zbudował pewnie sobie cztery domy z dala od Green Velo. Niech mu się szczęści. W Kaliningradzie latarnie też stoją co 20 metrów, bo były burmistrz był właścicielem fabryki latarni. Wsiewo haroszewo. Pazdrawljaju.

Jedyne co możemy teraz z tym szlakiem zrobić – to dobry użytek.

Green Velo mogłoby obrosnąć ekologiczną i przyjazną rowerzyście infrastrukturą, gdzieś w Dubiczach mogłaby stanąć baba z zsiadłym mlekiem w szklance i czekać na strudzonego rowerzystę, który chętnie zapłaci za lokalny przysmak, a baba dorobi do emerytury. Może w Załukach – przysiółu, gdzie nikt nigdy nie słyszał o miejscu noclegowym powstałaby pierwsza kwatera, a pan Romek z Czeremchy otworzy warsztat drobnych napraw rowerowych.

To może zbyt płonne nadzieje. Ale przynajmniej porządna strona www lub przewodnik mogły powstać. Z tą nadzieją wyszukałem Green Velo w necie. I naprawdę polecam stronę – jest wręcz ideałem niepraktyczności. Odległości da się mierzyć tylko w linii prostej, oznaczenia zabytków zasłaniają nazwy miast, odcyfrowanie przebiegu szlaku jest trudniejsze niż rozpoznanie płci dwudniowego embrionu metodą przytulanie ucha do brzucha.

Wczoraj dowiedziałem się o istnieniu przewodnika, a nawet przewodników, po każdym z królestw. Takich królestw na całym szlaku jest kilkanaście, każdemu poświęcono ponad 50-stronnicową kolorową broszurę z kredową okładką. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha, na widok, że spełnia się mój sen. 50 stron to wystarczająco dużo, by około 100 kilometrowy odcinek królestwa opatrzyć fajną mapką z czytelną kilometrówką, z propozycjami dziennych odcinków dla zawodowców, przeciętniaków i coach potatoes. Byłem pewien, że będą profile etapów tras z oznaczeniem zjazdów i podjazdów. A już absolutnie byłem przekonany, że będę mógł się z przewodnika dowiedzieć, gdzie znaleźć bankomat, aptekę, hostel, bar i kiosk. I tu pewnie Was nie zaskoczę – żadnej z tych informacji nie ma w opisie Królestwa Obu Puszcz (Knyszyńskiej i Białowieskiej). Sprawdziłem Królestwo Dwóch Dolin (Biebrzy i Narwi) i przewodnik po królestwie Bugu. I wiecie co zajmuje 50% każdej ze stron w przewodniku? Miejsce na stempelek! Drugie pół strony, to oczywiście zdjęcie. Jedyna dostępna w tym przewodniku informacja turystyczna to adres najbliższej informacji turystycznej.

Ok, jest jedna mapa, w środku – arcymistrzostwo nieczytelności. Można się z tej mapy dowiedzieć, że Puszcza Knyszyńska nosi imię prof. Sławińskiego, ale zupełnie niewiadomo, ile kilometrów jest z Siemianówki do Kleszczel – a myślę, że to może interesować, rowerzystę ze Śląska. Jedyne, co nam może zrekompensować te braki, to przyjazne rowerzyście stopki i nagłówki utrzymane w pięknych cyrankowych zieleniach, ozdobniki z przerywanej linii, kompletnie nic nie mówiący wstępniak oraz rozwiązania rodem z „Kalendarza Szalonego Małolata” czyli miejsce na zdjęcie, imię i nazwisko, datę urodzenia a nawet podpis. Brakuje mi tylko atrakcji typu: rozjedź tę stronę rowerem pozostawiając unikalny ślad swojej opony, dla lepszego efektu, najpierw śmignij się po błocie, wklej źdbełko trawki, które towarzyszyło ci przy pierwszym odpoczynku, a najbardziej przydałoby się kilka pustych kartek z zaleceniem – użyj na wypadek, gdyby zsiadłe mleko z Dubisz zmusiło Cię do nagłego postoju jeszcze przed MOR-em w Białowieży. Ale autorom przewodników nie starczyło nawet pokory i wyobraźni, by wydrukować swoje dzieło na ekologicznym, recyclingowanym, miękkim papierze, który byłby naprawdę jak znalazł w czarną godzinę.

Komentarze