Lidia Dobrowolska: Im więcej dajesz, tym więcej dostajesz. Bycie mamą – nielogiczny model ekonomiczny

Lidia Dobrowolska, fot. Monika Woroniecka

O tym, jak ważna jest relacja budowana na miłości, której zmierzyć się nie da. Subiektywnie

Żadna z nas nie obliczy godzin poświęcenia siebie na rzecz własnego dziecka. Nocy, kiedy niemowlę budzi się, bo jest głodne albo chce bliskości mamy. Nikt nie liczy dni, miesięcy i lat, kiedy mama zamiast zrobić coś dla siebie, robi coś dla dziecka. Znam to. To moja codzienność. Czy czuję się z tego powodu uboższa? Nie.

Dobrze podpowiadała mi intuicja: „Zaspokajaj jego najważniejsze potrzeby. On krótko będzie taki maleńki. Za rok, dwa trzy wszystko się zmieni.” Tak się stało. Skończyły się nieprzespane noce. Zaczęły się nowe etapy w rozwoju mojego dziecka. Miłość, która polega na zaspokajaniu jego potrzeb, obraca się w wewnętrzną siłę mojego syna. Czy warto tyle dawać od siebie? Mój synek jest najwdzięczniejszą 5-letnią istotą na świecie. Jego „Dziękuję, Mamusiu”, „Mamusiu, ja Ciebie kocham tak na… sto dziesięć! To bardzo dużo, prawda?” – to najpiękniejsze prezenty, jakie dostaję. Na co dzień.

Siadam przy nim, nawet gdy nie bardzo mam ochotę i poświęcam mu chwile prawdziwej uwagi. Gram z nim w grę planszową, w zagadki, bawimy się czy wygłupiamy. Czasem tylko godzinę takiej wspólnej zabawy „w cztery oczy” udaje mi się wyłuskać w tygodniu, po pracy. Czytam mu książkę, potem rozmawiamy przed snem. Mój synek wraca do wydarzeń z dnia i opowiada mi o tym, co dla niego ważne. Tylko tak i aż tak budujemy między nami więź. Codziennie, dając sobie siebie. Przez trzy pierwsze lata jego życia ja dawałam więcej, on więcej potrzebował. Teraz jego uśmiech, „przytulki”, pełne miłości oczy i jego miłe słowa mnie uskrzydlają. Przyznacie, że gdy dziecko zaspanej i ledwo przytomnej z rana matce mówi rano: „Mamusiu, ładną masz piżamkę”, jest to abstrakcyjnie przesłodkie?

Ja, dopiero mając własne dziecko zrozumiałam, ile miłości i uwagi dała mi moja mama. Ile trudu musiała włożyć w to, żebym stała się tym, kim jestem. Trudu dawania od siebie przez wiele lat dużo więcej, niż mogła dostać ode mnie. Staram się jej okazywać swoją wdzięczność. Wiem, że nigdy tej pracy włożonej we mnie nie odrobię i nie oddam jej tyle, ile byłoby warto. Próbuję jednak doceniać na co dzień jej troskę, która wraz z moją dorosłością jej wcale nie mija. Często wystarczy powiedzieć mamie kilka ciepłych słów. Wystarczy wysłuchać, wesprzeć, zrobić coś razem. Jej czas i uwagę daną mi w dzieciństwie przekazuję teraz mojemu synowi. Może w ten sposób odwdzięczam się mamie?

Ciągłe dawanie od siebie wyczerpuje. Mnie także. Czasem nie mam siły być miłą, słodką i kochaną mamą. Nauczyłam się mówić, że jestem zmęczona, że potrzebuję odpocząć, że potrzebuję ciszy. Czy mój synek to rozumie? Tak, bo tłumaczę mu wszystko tak, żeby jego dość młody rozumek potrafił moje emocje sobie wyobrazić. Staram się krótko wyjaśnić mu, co czuję. To działa na jego wyobraźnię. „Synku, a jak Ty jesteś zmęczony, to lubisz, gdy dzieci wokół biegają i krzyczą?” – „Nie, wolę usiąść i obejrzeć bajeczkę albo poukładać puzzle”. I efekt osiągnięty. Czym naładowuję moje baterie, wyczerpane ciągłym skupianiem uwagi na dziecku? Zmieniam otoczenie, jadę do kina, do teatru, idę na spacer do lasu. Idę na kawę z koleżanką. Robię coś innego niż zwykle. Nabieram dystansu i znów tęsknię za moim dzieckiem. Cóż… matka – wariatka 😉

Biegamy. Nasze życie nabrało takiego tempa, że zapominamy o najważniejszej sile, która jest w każdym z nas. Miłość i dobroć dla innych buduje więzi i zaufanie. Czas dany dziecku. Czas dany bliskim. Nie jego ilość, ale jakość. Dostałam miłości i uwagi od mojej mamy tyle, że mogę teraz się nią dzielić. Daję tyle, ile tylko mogę. Nie zatracając siebie i swoich potrzeb. Jestem niesamowicie dumna z mojego dziecka. Z całego serca życzę i Wam, Drogie Mamy, byście nie czuły ciężaru, tylko radość, satysfakcję i wdzięczność. Bierzecie przecież udział w największym wyzwaniu życia – kształtujecie nowego człowieka. Niech Wam się „zwraca” inwestowanie miłością w Wasze pociechy, w Wasze relacje z bliskimi.


Na koniec, już tradycyjnie, przepis na proste, szybkie, pyszne Muffinki czekoladowe. Dziecko chętnie Wam pomoże i na pewno niczego nie zepsuje. Nie da się tego prostego przepisu zepsuć nawet małymi rączkami 🙂

muffinki_zabawa
Jeden z jesiennych wieczorów w moim domu. Na robienie muffinek za późno, na zabawę z masą plastyczną w sam raz, fot. Lidia Dobrowolska

Muffinki czekoladowe bez jajek

Suche składniki:

3 kubki mąki
1 kubek cukru
6 łyżek kakao
2 szczypty soli
2 łyżeczki sody

Mokre składniki:

2/3 kubka oleju
2 łyżki octu jabłkowego lub soku z cytryny
2 kubki zimnej, przegotowanej wody

Dodatki:

kilka kostek gorzkiej czekolady (pokrojonej na drobne kawałki) lub ulubione bakalie

Wykonanie:

Suche składniki wrzucamy do miski i dajemy do wymieszania dziecku. Potem dodajemy składniki mokre i mieszamy do połączenia składników. Można użyć blendera. Na koniec dokładamy do ciasta „dodatki” według upodobań. Możemy dodać: orzechy lub rodzynki, żurawinę. Jeśli lubimy „korzenne” smaki, możemy dodać dwie łyżki przyprawy do piernika lub po pół łyżeczki cynamonu i kardamonu. Ciasto przelewamy do foremek na muffinki. Z tej porcji wyjdzie Wam ok. 30 standardowej wielkości muffinek. Pieczemy 25 minut w 180°C. Ja miałam duże foremki.

Sobota rano. Muffinki gotowe. Wiem, że blacha nie jest estetyczna, wybaczcie. Muffinki - pyszne!, fot. Lidia Dobrowolska
Sobota rano. Muffinki gotowe. Wiem, że blacha nie jest estetyczna, wybaczcie. Muffinki – pyszne!, fot. Lidia Dobrowolska

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn- Autoryzowany Dealer Audi. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze