Nie rozpowiada o planach, a z uporem je realizuje. Bo tylko wariaci są coś warci

Zaczynał jako nastolatek – od wspierania ojca przy sprzedaży używanych maszyn rolniczych. Przed 18-ką uruchomił własną wulkanizację. Dziś, po 12 latach, zatrudnia 5 osób, ma kilka gałęzi działalności i mnóstwo pomysłów na kolejne. Mówi, że ogranicza go tylko problem z brakiem pracowników. Z resztą zawsze da się jakoś sobie poradzić.

Michał Gabrel (na zdjęciu), bo o nim mowa, to przedsiębiorczy 30-latek spod Janowa. W niewielkiej wsi, w Trofimówce, zlokalizowana jest siedziba jego firmy – Gabrel. Pod tą nazwą kryje się kilka działalności, które młody przedsiębiorca rozwija od kilkunastu lat.

– Miałem niełatwe dzieciństwo, mój tata pracował za granicą, co spowodowało, że musiałem wydorośleć prędzej niż inni. Tata sprowadzał do kraju używane maszyny, tu je remontował i sprzedawał. Zacząłem mu pomagać. Miałem wtedy góra 15 lat – opowiada Michał.

Jeszcze zanim skończył 18 lat, zarabiał na siebie już sam. I było mu mało. Szukał nowych pomysłów, nisz do wypełnienia.

– Jeśli ktoś chce je znaleźć, to znajdzie, nie szukając wymówek – podkreśla.

I on znalazł. Najpierw wymarzył sobie wulkanizację. Postanowił zainwestować w ten biznes, mimo że w promieniu kilku kilometrów były świadczone takie usługi. On chciał swoje świadczyć na najwyższym poziomie, bo od zawsze jakość stawia ponad ilość.

– To dziś zaczyna być coraz bardziej cenione – podkreśla.

Na początku jego wulkanizacja mieściła się w przydomowym garażu, na końcu niewielkiej wsi.

– Wydawać by się mogło, że to fatalne miejsce na jakiekolwiek usługi. Ale tak jak wspominałem: jeśli się szuka wymówek, zawsze się jakieś znajdą, by czegoś nie zrobić. Ja postawiłem sobie za cel to, by ludziom po prostu chciało się do mnie przyjeżdżać zmieniać opony. Mój warsztat nie przypominał innym okolicznych. Było jasno, czysto i schludnie. Klienci mówili, że jest u mnie jak w mieście, zaczęli przyjeżdżać do mnie z miejscowości oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Biznes dobrze prosperował, ale sezonowo – zauważa.

A on chciał nie martwić się o płynność finansową przez cały rok, zaczął więc rozkręcać inne działalności, nie zapominając przy tym o wulkanizacji. Dziś, jako jedni z nielicznych, mają serwis mobilny dla wszystkich kół, zaczynając od tych do samochodów osobowych, po te do maszyn rolniczych. Czyli jeśli ktoś złapie gumę na ścieżce, w środku lasu, na polu czy na szosie, ekipa Michała dojedzie i wykona serwis na miejscu. Młody przedsiębiorca zauważył, że klienci potrzebują nie tylko usług, ale i towaru. Najczęściej na „już”. Wprowadził więc sprzedaż opon, wpływając jednocześnie na preferencje okolicznych klientów.

– Kiedyś wybierali tańsze, często używane ogumienie. Dziś ten trend się odwraca, wolimy zapłacić więcej, kupić nowe opony, mając pewność co do ich jakości – stwierdza.

Dodaje, że podobnie rzecz ma się z maszynami, które są jedną z głównych gałęzi jego biznesu. Kiedy zaczynał, klienci chcieli kupować używane, teraz stawiają na nowe sprzęty. Na tą potrzebę rynku Michał również zareagował szybko. Zaczął importować ze Wschodu maszyny rolnicze Kobzarenko i Amazone.

– To nie było tak, że wpadłem na pomysł współpracy z marką i oni ochoczo na to przystali. Polityka tej firmy jest taka, że niechętnie rozmieniają się na drobne, wolą współpracować z mniejszą liczbą importerów, ale efektywniej. W Polsce było takich już kilku, ale ja bardzo się starałem, żeby zdobyć zaufanie marki i w końcu udało mi się rozpocząć z nimi współpracę. Póki co, jestem jedynym importerem tych maszyn na Podlasiu. Może w przyszłości będę jedynym w Polsce. Trzeba poprzeczki stawiać sobie wysoko – mówi.

Zaczął też wtedy współpracować z lokalnymi przedsiębiorcami z branży rolniczej, między innymi z Dawidem Kolendo. Podkreśla, że to jest bardzo ważne, by na małym rynku kopać do jednej bramki, a nie siebie po kostkach. Maszyny rolnicze, bo te produkuje Kobzarenko, są drogie. Michał poszedł więc za ciosem i do swojej działalności dołączył kolejną: pozyskiwanie klientom dotacji na ich zakup. Szukając producenta, z którym chciałby współpracować, na targach podpatrzył coś jeszcze, co na naszym rynku jest nowością, ale z potencjałem. Mowa o „soda blast system”, czyli mobilnej technologii oczyszczania różnych powierzchni, która wywodzi się z USA.

– Pozwala na oczyszczenie każdej powierzchni. To szybkie, wydajne i bezpieczne oczyszczanie maszynowe przy zastosowaniu sody oczyszczonej w sposób nieinwazyjny i ekologiczny. Wymyślono to na potrzeby renowacji. Usuwamy maszyną stare lakiery, czyścimy stare drewniane domy, kościoły z cegły, a nawet fronty kuchenne. Jednym słowem wszystko, co jest brudne – opowiada.

Zapytany o plany na przyszłość odpowiada z uśmiechem, że nie mówi o nich, tylko je realizuje, bo od mówienia nic się nie zrobi. Podkreśla, że wszystko obecnie weryfikuje rynek pracownika. Ludzi do pracy nie ma. A jeśli jacyś fachowcy się znajdą lub uda się takich wyszkolić, prędzej czy później odchodzą na swoje.

– Nie są w stanie zatrzymać ich żadne pieniądze. Rozumiem to, każdy woli być na swoim. Jednocześnie jest to moja ogromna bolączka, bowiem oferując wysoki standard usług, muszę inwestować w pracowników, którym ufam, zdając sobie sprawę, że mogą w końcu odejść. W kilka osób gór nie przeniosę, więc jestem ostrożny przy planowaniu kolejnych ścieżek rozwoju – zaznacza.

Przyznaje też, że od początku bał się dużych kredytów, więc rozwijał swój biznes wolniej niż inni, opierając się na inwestowaniu tego, co zarobił.

– To nie jest łatwe, gdy jest się młodym człowiekiem i trzeba wybierać pomiędzy swoimi mrzonkami a inwestowaniem w biznes, nie mając pewności, czy i kiedy inwestycja się zwróci. Jednak kto nie ryzykuje, nie pije szampana. U mnie co prawda na to ostatnie za wcześnie, ale wierzę, że kiedyś to się zmieni. Jeśli tylko dalej będę konsekwentny w tym, co robię – uważa młody przedsiębiorca.

Michał mówi, że własny biznes to praca 24 godziny na dobę, bez świąt i weekendów.

– I to jest ogromny minus, ale mam dwójkę dzieci, swoje pasje, więc organizuję się tak, by móc spełniać się nie tylko zawodowo, realizować marzenia. Inaczej szybko przyszłoby wypalenie. Tylko wariaci są coś warci – śmieje się.

Ewa Bochenko

Komentarze