100 tysięcy w jeden dzień. Stanęli oko w oko z rakiem i uratowali Marcelinkę

To oni uratowali oczko Marcelinki. Sprawdzamy kim są i jak czuje się największy z bohaterów akcji – Marcelinka.

Był dzień Bożego Narodzenia. Wszyscy siadali do stołu. W kwietniu być może ciężko przypomnieć sobie atmosferę Świąt, ale przecież wiemy jak ten dzień ma być i często bywa wyjątkowy. Ostatnią rzeczą, którą matka chrzestna trzyletniej Marceliny spodziewa się zobaczyć w jej maślanych – jak u wszystkich dzieci w tym wieku – oczach, jest choroba. Siatkówczak to groźny nowotwór. Marcelinka była najpewniej jedyną osobą przy świątecznym stole, która nie rozumiała powagi sytuacji. W ciągu chwili jej życie i jej bliskich zawisło nad przepaścią. Na szczęście to nie była jedyna rzecz, której nie mogli się spodziewać. Radek i Ania – rodzice Marceliny – nie mieli przecież także prawa spodziewać się,  że tysiące Polaków zaangażuje się w pomoc ich córce. Nie mieli prawa spodziewać się, że w bliskim ich rodzinnego Zambrowa Białymstoku, grupka „szalonych” wolontariuszy zbierze w ciągu doby sto tysięcy złotych. W całej Polsce kwota przekroczyła 1,5 miliona, niezbędne by zaplanować dziewczynce nowoczesny zabieg w amerykańskiej klinice. Filarem akcji była grupa niezwykłych białostoczan. Nam pierwszym opowiadają o sześciu dniach, w ciągu których dokonali niemożliwego.

Tak ciężko odnaleźć dziś w sobie odruch bezinteresownej pomocy, wykraczający ponad wysłanie SMS’a lub wrzucenie kilku złotych do puszki przy sklepowej kasie. Stefan, Michał, Justyna, Sylwia, Bartek, Wojtek, Agnieszka przy wsparciu wielu Podlasian, zdobyli – w ciągu tylko jednego dnia – 100 tysięcy złotych.  To nie są jacyś etatowi wolontariusze. Nie współpracują od wielu lat z jedną organizacją charytatywną, nie przechodzili szkoleń dla fundraiser’ów, nikt ich o pomoc nie prosił. Są dowodem na to, że to zwykli ludzie dokonują rzeczy niezwykłych. Pisząc zwykli mam na myśli, że ich związek z całą akcją jest przypadkowy i spontaniczny. Spotykamy się w salonie fryzjerskim. Należy do Sylwii. W czasie akcji wolontariusze potrafili pracować tu po kilkanaście godzin na dobę. Rozmawiam z Michałem, Justyną, Sylwią i Stefanem.

Co słychać u Marceliny?

Michał: Marcelinka jest na finiszu terapii. Zostało jej tylko kilka chemioterapii. Jest obecnie pod opieką najlepszych specjalistów w Nowym Jorku.

Marcelinka w Nowy Jorku fot. fanpage W oko w oko z rakiem - Aniołowie Marceliny
Marcelinka w Nowy Jorku fot. fanpage Oko w oko z rakiem – Aniołowie Marceliny

marcelinka rak

Podejrzewam, że oczy setek organizacji pozarządowych i tysięcy wolontariuszy w całym kraju, zwróciły się w stronę Waszej akcji, sukcesu, który niewątpliwie odnieśliście. Spróbujmy teraz na szybko wymienić te rzeczy, bez których nie byłoby mowy o takim „happy endzie”.

Sylwia: W takiej akcji trzeba przede wszystkim pilnować, aby ludzie wiedzieli jaki jest jej cel. Stale o nim przypominać, informować ludzi, angażować. Przydały się też kontakty, które mamy. Radek – tata Marceliny, ma dużo znajomych. Stefan także. Niezależnie kto kim jest, widać było wielkie zaangażowanie np. dr Naumnik i Magda Lussa składały nawet pudełka, które służyły jako puszki na datki.

Justyna: Pomagamy, ale tak naprawdę pracujemy i to… Zdarza się, że 24 godziny na dobę. Przede wszystkim pokazaliśmy, że akcja charytatywna może być angażującą zabawą. Kluczową rolę odgrywały media społecznościowe. Założyliśmy wydarzenie na Facebooku. Nie pokazywaliśmy jakiegoś smutnego zdjęcia chorego dziecka. Nikt nie mówił wprost: „Prosimy, pomóżcie”.

Michał: Ważny jest lider. U nas był nim Stefan. To on to wszystko zainicjował. Ma charyzmę w głosie. Jest jak Owsiak! Widziałem jego podobne zdjęcie… (śmiech)

Stefan: Dyscyplina. Podczas tej akcji świetnie się bawiliśmy, ale też ciężko pracowaliśmy.

Człowiek jest z natury egoistą. Pomaganiem można osiągnąć coś dla siebie?

Stefan: Było kilka osób, które robiło z tego prywatę. Chcieli publicznie udowodnić swoją dobroć. Po prostu błyszczeć. Może dobrze, że tak się stało. Dość szybko zweryfikowaliśmy komu na czym zależy. Nie potrzebowaliśmy ludzi interesownych. Czego byś nie robił, zawsze pojawi się ktoś kto irytuje. Pomimo to, poznaliśmy przy tej akcji masę niezwykłych, świetnych ludzi.

Sylwia, Michał: Nagrodą za wysiłek jest też satysfakcja z tego co osiągnęliśmy. To naprawdę przyjemne.

100 tysięcy? To prawda, że zebraliście tyle w jeden dzień?

Sylwia: Przedmiotów i voucherów mieliśmy więcej niż czasu – 10 godzin. Jeśli przedstawić wynik naszej zbiórki godzinowo, zbieraliśmy 10 tysięcy złotych co godzinę. W ciągu doby zebraliśmy ponad 100 tysięcy złotych. 50 tysięcy z licytacji. Najwyższą kwotą za wylicytowany przedmiot było 4200 złotych.

Stefan: Byliśmy podpięci pod Fundację Kawałek Nieba. Wszystko zorganizowaliśmy w 5-6 dni. Marcelina mogła stracić oko z dnia na dzień, dlatego bardzo się spieszyliśmy. Spotkaliśmy się w klubie. Okazało się, że ktoś ma busa, ktoś nagłośnienie. I tak poszło.

Na Podlasiu inicjatywę poparli aktywnie m.in. Krzysztof Karpienia i Ewa Szlachcic. W kraju dziewczynka mogła liczyć na pomoc m.in. Krzysztofa Hołowczyca. Akcję pomocy Marcelince wsparli darczyńcy z 28 państw. Rodzice dziewczynki zebrali środki, dzięki którym zapewnili leczenie nie tylko swojej córce, ale także kilkorgu innym małym dzieciom chorym na siatkówczaka. Fanpage dziewczynki ma dziś prawie 70 tysięcy fanów.

fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki
marcelinka oko w oko z rakiem6
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki
marcelinka oko w oko z rakiem
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki

 

marcelinka oko w oko z rakiem2
fot. Podlascy Aniołowie Marcelinki

 

Komentarze