Sprzątając w USA postanowiła stworzyć własną szkołę językową. Teraz chce założyć anglojęzyczną podstawówkę

Chce otworzyć anglojęzyczną szkołę podstawową. To jej największe marzenie, które zamierza spełnić w najbliższej przyszłości. Przez życie idzie jak burza, uważa, że tylko tak można czuć się spełnionym. Justyna Kropiewnicka z Choroszczy (na zdjęciu) jest właścicielką szkoły językowej, w której uczy mówić, a nie tylko gramatyki.

– Dzieci języka w szkole uczone są tak, by zdały egzamin. Znają gramatykę, wiedzą jak zapytać o godzinę, ale jeśli ktoś na ulicy zada im to pytanie, nie wiedzą, co odpowiedzieć. Od zawsze nie podobało mi się to w programach nauczania i czułam, że ograniczają one nie tylko mnie w przekazywaniu wiedzy, ale przede wszystkim dzieci. U mnie uczymy wszystkich umiejętności językowych, bo sama mowa to jakby analfabetyzm. Analfabeta umie przecież mówić. Zimą dołączył do nas kursant, który potrafi nieźle mówić po angielsku, ale ani czytać, ani pisać. W tej chwili już mu to lepiej wychodzi. Nie chciałam być kolejną szkołą z naciskiem na komunikację, ale taką, która kompleksowo naucza języka angielskiego – wyjaśnia Justyna Kropiewnicka, właścicielka Ready Steady English, szkoły językowej w Choroszczy.

Powstanie placówki było kwestią czasu, bo 33-latka od zawsze chciała być sterem swojego okrętu. Ale nie od razu wszystko poukładało się zgodnie z marzeniami. Jako nauczyciel pracowała w różnych szkołach tuż po ukończeniu studiów licencjackich. Jednak zawsze były to umowy na zastępstwo.

– Nigdy nie miała stałego etatu. W każdej szkole czułam się bardzo dobrze, ale fakt, że nie miałam niczego na stałe, był dla mnie czymś w rodzaju kopniaka motywującego, że los w ten sposób podpowiadał mi, by realizować marzenia o własnej działalności – opowiada.

Zanim jednak doszło do zmaterializowania marzeń, „zaliczyła” kilka szkół powszechnych, pół roku w Stanach Zjednoczonych i kilka lat łączenia własnej działalności z pracą w budżetówce.

– W USA bardzo mi się podobało. Chciałam zobaczyć, jak tam jest, a akurat skończyła mi się umowa w szkole, więc poleciałam. Spędziłam tam pół roku sprzątając, bo to jedyna możliwość dla Polaka bez papierów. Mimo że wszyscy przyjęli mnie tam niesamowicie serdecznie, nie czułam się jak u siebie. Brakowało mi Polski – wspomina.

To właśnie tam uświadomiła sobie, że chce stworzyć coś swojego. Po przylocie do kraju wróciła do pracy w szkołach. Ale to już był czas, gdy przygotowywała się do otworzenia własnej działalności. W 2017 roku zdobyła dofinansowanie i uruchomiła szkołę języka angielskiego w Tykocinie.

– To był bardzo trudny moment w moim życiu, przed południem uczyłam w szkole, po południu u siebie. W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę i rzuciłam to pierwsze. Nie żałuję tej decyzji, chociaż praca na swoim, to praca 24 godziny na dobę, odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za pracowników – podkreśla.

Potem urodziła dziecko i padła ofiarą własnej marki.

– Zatrudniłam fantastycznego fachowca, młodą nauczycielkę, która świetnie sobie radziła, ale nie była mną. Klienci przyzwyczaili się do moich metod pracy i nie chcieli pracować z nikim innym, mimo że lektorka zastępująca uczyła może nawet lepiej ode mnie – opowiada.

Dodaje, że od zawsze stawiała na młode osoby, dlatego, że jej zdaniem należy dawać im szansę. Ona taką dostała i chce, by mieli ją inni.

Sytuacja życiowa wymusiła na niej wyprowadzkę z Tykocina. Zamieszkała w Choroszczy. Przeniosła tam swoją działalność i zaczęła ją rozwijać, budując bazę dydaktyczną i klientów. Obecnie zatrudnia 3 osoby i ciągle idzie do przodu. Mówi, że szkoły językowe to przyszłość, ale wciąż pokutuje u nas pogląd, że usługi edukacyjne powinny kosztować jak najmniej, bo często klientom wydaje się, że płacą za przysłowiowe powietrze. Efektów nie widać po pierwszych zajęciach, trzeba też dać coś od siebie, by w ogóle je zauważyć.

– Na szczęście to się już odmienia. Klienci zaczynają rozumieć, że w parze z niską ceną nie idzie jakość. Doceniają to, co im oferujemy. To daje satysfakcję – podkreśla.

Ale nie taką, by stać w miejscu. Czując niedosyt, zaczęła udzielać się charytatywnie, mobilizując do tego innych przedsiębiorców. Wymyśliła charytatywny test języka angielskiego, który organizuje wraz z lokalnymi przedsiębiorcami. Na przełomie maja i czerwca, wspierając białostocką fundację Naszpikowani, można wziąć w nim udział, sprawdzić swój poziom znajomości języka i zdobyć atrakcyjne nagrody, które fundują sponsorzy.

– Zależy mi na współpracy z lokalnymi przedsiębiorcami więc zaproponowałam im, aby również włączyli się w tę akcję, przekazując nagrody dla osób, które wezmą udział w teście. Potem przedsiębiorcy, którzy dali nagrody, zostaną umieszczeni w mojej szkole, na specjalnej ściance tych, którym nie jest obojętny los innych – tłumaczy Justyna.

To nie wszystko, planuje też w tym roku imprezę charytatywną z muzyką, tańcami i licytacjami fantów rzeczy od lokalnych przedsiębiorców, na rzecz wybranej fundacji. Chce w ten sposób pomagać potrzebującym, jednocześnie promując biznesy lokalnych przedsiębiorców. Póki co, pochłania ją remont nowego lokalu. Z maleńkiej sali przenosi szkołę na ogromną powierzchnię, w której będą funkcjonowały dwie duże sale językowe.

– Mam poczucie, że moje sukcesy zawsze wiązały się z tym, że miałam szczęście spotykać dobrych ludzi na swojej drodze. Zawsze był przy mnie ktoś, kto wyciągał do mnie pomocna dłoń w odpowiedniej chwili. Dlatego teraz chce i ją wyciągać, pomagając chorym, ale też lokalnym przedsiębiorcom. Wsparcie w biznesie jest bardzo ważna – puentuje Justyna.

Ewa Bochenko

Komentarze