Turystyka lokalna, a nie regionalna

Przyglądając się inwestycjom turystycznym czynionym w poszczególnych podlaskich gminach łatwo można odnieść wrażenie, że skierowane są one do turystów majętnych, głuchych, najlepiej Japończyków, z Emiratów Arabskich, którzy fortunę odziedziczyli  i pozostało im po 9 miesięcy życia.

Rozumiem, że dla takiej osoby, z tak wysoce egzotycznego kraju, przygoda w Polsce zaczyna się od samego lądowania na lotnisku w Krywlanach. Następnie możemy zaprosić ich do naszej wartej 200 mln zł Opery Podlaskiej, aby padli na kolana widząc majestatyczną bryłę inspirowaną reaktorem z Czarnobyla,  a następnie oniemieli wsłuchując się w już legendarną akustykę tego miejsca. Kolejnym krokiem oczywiście jest przejazd zabytkową koleją na trasie Białystok – Warszawa, której czas jazdy, z roku na rok wydłuża się o kolejne 30 minut i wszyscy wiemy, że to właśnie dla rozwoju turystki, aby móc podziwiać piękno Podlaskich gór. I tu właśnie na trasie czeka ich kolejna typowa gmina atrakcja – Muzeum Ziemi Czyżewskiej w Czyżewie – gdzie po wystaniu kilku godzin w międzynarodowej kolejce wśród Włochów, Francuzów i Rosjan będą mogli się zapoznać ze starożytną historią tej miejscowości.

Można by się dalej pastwić nad atrakcjami naszego regionu, typu opera czy muzeum, jednak Czyżew to urokliwe miasto a Białystok po mimo wielu powstałych w ostatnim czasie obrzydlistw architektonicznych, to piękne, wciąż zielone miasto.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że nasza aktualna strategia rozwoju turystki realizowana przez poszczególne gminy jest skierowana do turysty, który nie istnieje, więc i nigdy nie przyjedzie. Nic nowego – nam wszystkim łatwo jest się oderwać do rzeczywistości, pisać książki, których nikt nie czyta, szukać pracy bez szukania, organizować szkolenia, za które sami byśmy nie zapłacili, należeć do instytucji, na które nie przeznaczymy nawet 1% czy też tworzyć atrakcje turystyczne, które tak nisko cenimy, że sami z nich nie korzystamy.

I gdzieś tu w podlaskiej myśli rozwoju turystyki powstał mit, że turysta to nadziany idiota, który nie myśli gdzie jedzie i na co wydaje kasę. W świecie funduszy EU, gdzie doradca biznesowy dojeżdża do klienta autobusem, doradca zawodowy udziela porad samemu nie mogąc znaleźć lepszej pracy, to może dawać takie nadzieje. Jednak turysta swoje wyjazdy finansuje z własnej kieszeni, a nie subwencji budżetowych, więc liczy się dla niego na co wydaje, a my w erze globalizmu konkurujemy z muzeami Paryża, Berlina, operami Wiednia czy Mediolanu i pogodą Egiptu czy Turcji.

Stąd chciałbym przyłączyć się do idei, aby rozwijać usługi takiej jakości, abyśmy my sami chcieli z nich korzystać – nie inaczej ma się to do turystki. Atrakcje gminy dla mieszkańców gmin ościennych, a nie wyimaginowanego, ślepego, przygłuchego snoba z Nibylandi. A co interesuje nas Podlasian? Śmiem twierdzić, że ciuchy, alkohol i żarcie. I o ile zgodzę się, że otwieranie kolejnych butików Dolce & Gabbana w podlaskich gminach jest pomysłem prawie tak głupim jak 200 milionów wydane na operę, to jednak przydrożne knajpki z lokalną kuchnią i trunkami, współfinansowane zwłaszcza w początkowym okresie przez jednostki samorządu terytorialnego to pomysł, który z chęcią bym zobaczył w życiu i z niego korzystał.

Marzy mi się zwiedzanie Choroszczy, Tykocina i Zawad poprzez odkrywanie z pasją kuchni lokalnej czy też spędzanie świąt u rodziny na prowincji, gdzie pada pytanie „co u was można zjeść na ryneczku”.

Chciałbym to podkreślić – piszę o kuchni lokalnej – nie regionalnej, a to dlatego, że ludzie nie chcą jeść na co dzień kindziuków, smalcu i pierogów popijanych dwójniakiem. Nie oszukujemy się, króluje pizza i kebab – tu jest zadanie dla profesjonalnych szefów kuchni, aby tak skomponować menu, aby gdzieś miedzy te zawstydzające, a jednak powszechnie pożądane dania wpleść lokalne produkty.

Kebab z dziczyzną – czemu nie. Pizza z serem korycińskim – jak najbardziej. Liczy się oryginalność, a mieszkańcy swój entuzjazm powinni wyrażać portfelem. Przecież tak właśnie wygląda atrakcyjność turystyczna włoskich i francuskich miasteczek, które kuszą w pierwszej kolejności kuchnią, a nie muzeami, pomnikami i budynkami sakralnymi, zaś klientów w pierwszym rzędzie czerpią z lokalnego podwórka. Co do samych dań, one nie są u nich starożytne, pamiętające czasy Jagiellonów. Dla przykładu pomidory, tak powszechne w kuchni włoskiej nie są nawet z Europy, a zostały jak przytłaczająca większość składników europejskiej kuchni, zaadaptowane z innych kontynentów. Ja chcę krwistego stęka z amerykańskiej wołowiny, podanego z babką ziemniaczaną posypaną włoskim parmezanem!

Chce zobaczyć w praktyce np. projekt strukturalny, korzystając z siły lokalnego III sektora, Kół Gospodyń Wiejskich i lokalnej administracji, sfinansowałby start tego typu wystandaryzowanych restauracji i gospód lub udzielił dofinansowania dla już istniejących lokali gastronomicznych, jeśli wprowadzą  do swojego sprawdzonego menu(pizza + browar?) produkty wytwarzane w gminie, a te pozycje będą się różniły od tych z przygranicznych gmin, zaś ich jakość zostanie oceniona poprzez ilość zamówień na nie składanych.

W ramach takiego projektu widziałbym cykliczne warsztaty skierowane dla przyszłych lokalnych restauratorów, wspólne działania marketingowe oraz audyt zewnętrzny determinujący członkostwo w w sieci restauracji z kuchnią lokalną czyli i przywilejów.

Podsumowując – uważam że realny rozwój podlaskiej turystki jest poprzez działania skierowane na rynek wewnętrzny, gdzie my tworzymy treści i usługi z których sami chcemy korzystać czyli popieramy swoimi portfelami. Na tym fundamencie dopiero dostrzegam szanse że staniemy się atrakcyjnym regionem dla turystów z innych części Polski i Europa

Mam nadzieję, że was zainspirowałem.

Komentarze