Ula Wiszowata: Najbardziej niepraktyczna szkoła na świecie. Polska

„Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz”. Od małego rodzice wbijali nam do głowy te słynne powiedzenie tłumacząc to jedyną przepustką do sukcesu w dorosłym życiu. Z tych haseł już dawno wyrośliśmy. Droga zawodowa nie wszystkich z nas jest usłana różami. Czy to szkoła warunkuje nasze powodzenie w życiu? Jeśli tak, to jaka?

Edukacja ma dziś wiele obliczy. Szkoły publiczne, prywatne, podyplomówki, certyfikaty, kursy i szkolenia, nauka w Polsce lub zagranicą. Wybór jest ogromny. Jedni wybierają uczelnię blisko domu, inni nie tracą czasu na edukację publiczną i inwestują w studia prywatne, są też tacy co porywają się niemalże z motyką na słońce… walczą o dyplom poza Polską. Nie ma recepty na właściwą ścieżkę. Właściwa decyzja to nie Google Maps, które wskaże Ci drogę krok po kroku. Każdy musi wybrać ją sobie sam.

Obecna sytuacja na polskim ryku prowokuje do wywołania dyskusji o celowości naszej edukacji. Od kilkunastu lat wychowujemy sobie społeczeństwo managerów, speców od wszystkiego, czyli trochę od niczego, panie dyrektor i panów prezesów, a zapomnieliśmy uczyć fachu w ręku. Od dekady zawodówki świecą pustkami. Nasi fachowcy, w tym elektrycy, malarze, budowniczy zasilają szeregi taniej siły roboczej w Londynie, a lekarze i pielęgniarki uzupełniają braki kadrowe w krajach skandynawskich. W Stanach rozwiązano ten problem inaczej. System edukacji podzielono na kilka szczebli: policealny (2 letni AS associates), 4 letni licencjacki (BA bachelors) i magisterski 5-6 letni w zależności od dziedziny nauki i zasobności portfela oraz potrzeb indywidualnego ucznia. Edukacja jest płatna na każdym szczeblu, a więc nie tylko musisz na nią sobie zarobić, ale również utrzymać poziom, aby być zakwalifikowanym do różnych programów. Ile z siebie dasz, tyle będziesz mógł później odebrać.

Skąd to wiem? Tuż po liceum wyjechałam z Białegostoku do USA i tam stawiałam swoje pierwsze kroki w edukacji. Najpierw znalazłam się w community college czyli w polskim odpowiedniku studium. To najtańsza i najbardziej dostępna forma edukacji, ale wówczas jedyna na jaką mogłam sobie pozwolić. Następnie przeniosłam się na uniwersytet z prawdziwego zdarzenia. Znalazłam się na wydziale biznesu na kierunku finansów i zarządzania biznesem międzynarodowym. Wówczas zrozumiałam, że edukacja w Ameryce jest jak dobrze naoliwiony biznes. Przede wszystkim jest płatna co powoduje, że studenci są niezwykle zdeterminowani do tego, aby osiągnąć sukces. W końcu sami go sobie finansują. W przedmiotach panuje dowolność. Program nauczania jest tak skonstruowany, aby uczeń miał dostęp do szerokiego wachlarza zajęć. Grafik wszystkich dostępnych przedmiotów jest publikowany w sieci, a studenci rezerwują sobie miejsca z nauczycielem, którego lubią o porze dnia, która odpowiada ich kalendarzowi tygodnia. Kto pierwszy ten lepszy. Jedyne czego się od uczniów oczekuje to skompletowania odpowiedniej ilości kredytów czyli punktów i ukończenia wskazanych programów do danego kierunku. Nauczyciele w przeważającej większości są pracownikami wielkich korporacji, właścicielami swoich firm, lub konsultantami, którzy przenoszą swoje codzienne doświadczenie do sali szkolnej. Praca w grupie jest podstawą edukacji i ćwiczy się jej znaczenie na każdym etapie nauczania. Wszechobecna różnorodność studentów i ich wielokulturowość uwrażliwiają na innych i uczą tolerancji. W końcu wszyscy na koniec semestru mamy projekt do oddania, a ocenę z niego otrzymamy jako kolektyw ludzi, a nie jednostka. Każdy student ma obowiązek poznać podstawy literatury oraz przejść przez zajęcia z biurem karier. Nie ukończysz szkoły jeśli nie zaliczysz zajęć z pisania CV oraz nie przećwiczysz rozmowy kwalifikacyjnej ze szkolnym rekruterem. Najlepsi studenci rywalizują o staże wakacyjne, a Ci uczniowie, którzy maja ich na koncie kilka, mają największe szanse na otrzymanie pracy marzeń po otrzymaniu dyplomu. Darmowe praktyki, uczulają studentów na rynek pracy, pozwalają znaleźć na nim swoje miejsce. Jest to opatrzone ceną. Niemalże każdego studenta zobowiązuje jego kredyt studencki. Amerykański system edukacji opiera się również na tak zwanym fundraisingu. Co to oznacza? Absolwenci uczelni, dumni z tego, że właśnie ją ukończyli, wspierają ją finansowo. Zebrane środki pozwalają na rozbudowanie kampusu, zakup nowego sprzętu lub stypendia dla najzdolniejszych. System edukacji jest zbudowany przede wszystkim na poczuciu wartości i przynależności do danej uczelni, napawa dumą każdego absolwenta i jest jak stempel w naszym życiorysie.

Ostatnie kilkanaście miesięcy w Polsce i praca ze studentami z całego kraju uwrażliwiły mnie na nasz system edukacji, a właściwie jego braki. Wystarczy spojrzeć na światowe rankingi uczelni wyższych, w którym UW i UJ jako jedyne polskie placówki w w ogóle znalazły się w zestawieniu. Miejsce w rankingu raczej nie zachwyca. W 2016 roku wyżej wspomniane szkoły zajęły miejsca w ostatniej setce zestawienia (grupa uczelni z numerami od 401 do 500) (źródło: http://www.forbes.pl/polskie-uczelnie-w-rankingu-arwu,artykuly,206478,1,1.html ) To co zagranicą jest już od lat standardem, u nas nadal wydaje się kosmicznym pomysłem. Jest co najmniej kilka powodów dla których pozostajemy w tyle. Politycy co chwilę przewracają system edukacji do góry nogami twierdząc, że znaleźli zloty środek na kolejne pokolenie geniuszy. Ich średnia wieku jest zbliżona do tej nauczycielskiej, która nadal pamięta czasy Gierka i komuny. Młodzi ludzie już dawno machnęli na system ręką, bo o wiele szybciej nauczą się tego co ich interesuje, w swoim czasie i od nauczyciela czy mentora, którego sami sobie wybiorą. „E-learning – nauczanie z wykorzystaniem technologii informatycznych, pojawił się w Polsce dużo później niż w USA czy krajach Europy Zachodniej. Jednak szybko nadrabiamy zaległości, a kursy online stają się coraz bardziej popularne.” – czytam w Newsweeku (http://www.newsweek.pl/polska/usiadz-wygodnie–e-learning,98872,1,1.html ). Trudno jednak szukać e-learningu w publicznych placówkach edukacyjnych w Polsce. Polski student nadal musi mieć nad sobą przysłowiowego bata. Gdyby szkoły z taką samą determinacją zapewniały uczniom praktyki, wolontariat czy pracę to nie miałabym argumentów pro e-learningowych.

Praca w zespole nadal budzi grymas na twarzy wszystkich zainteresowanych. Od małego wychowujemy indywidualistów, którzy za wszelką cenę mają sobie poradzić w każdej sytuacji w życiu. I sobie nie radzą. Nie trzeba daleko sięgać, chociażby branża mody, z którą jestem na co dzień związana, jest przesycona historiami porażek projektantów, którym nie wyszło. Po otworzeniu firmy nagle się okazało, że mają być i kreatorem, konstruktorem, marketingowcem, PRowcem, księgowym, sekretarką, która odpowiada na maile i rozsyła zamówienia. Wszyscy wiemy, że tak się nie da. W firmach jest już inaczej. Lecz wszelkie próby skoordynowania pracy grupy podejmowane przez korporacje, są niweczone na rzecz hejtu przeciwko pracy w takich firmach. Ale to w korporacji najwięcej można się nauczyć i osiągnąć. Nie możemy wszyscy być biznesmenami i wolnymi ptakami, chociaż wszystkim bym tego życzyła.

Różnice edukacyjne mogą wynikać z potrzeb i układu gospodarki w jakim znajduje się Polska czy USA. Amerykańska gospodarka w ogromnej większości opiera się na korporacjach i funkcjonowaniu w pewnym systemie. W Polsce korporacje stanowią tylko kilka procent gospodarki. Chociaż amerykański system edukacji jest specyficzny i wydawałoby się daleki od polskiego, to uczy on szacunku do siebie i do pracodawcy. Tymczasem polskie placówki edukacyjne nadal stawiają na indywidualność aniżeli na pracę dla innych, na pracę w grupie.

Edukacja nie gwarantuje w życiu sukcesu. Edukacja daje bilet do wybranego przez nas pociągu, ale sami musimy za niego zapłacić. Definicja sukcesu powinna być zinterpretowana przez każdego z nas osobno. Edukacja nie gwarantuje w życiu sukcesu, ale daje szanse na taki. Trudno spodziewać się mega odpowiedzialnych i rokujących na cale życie decyzji od kogoś, kto kończy 24 lata, co więcej, będzie mógł zarobić nie tylko na siebie, ale również na spłatę kredytu jaki zaciągnął na swój dyplom. System edukacji nie powinien stanowić jednostki samej w sobie, urzędu w którym zasiada rada starszych pań i panów, którzy decydują o tym co dla nas najlepsze. Szkoła powinna być instytucją, która daje wolność, przestrzeń do bycia kreatywnym i twórczym. Nauczyciele nie przeżyją za nas życia, ale niech nam dadzą przestrzeń i narzędzia do zastanowienia się nad tym co dla NAS jest najlepsze.

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn- Autoryzowany Dealer Audi. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze