Zakochana w ogrodach. Wypełnia lukę w tej branży na Podlasiu

Branża pielęgnacji zieleni to wciąż luka na naszym rynku. Z usług firm specjalizujących się w ogrodnictwie korzysta coraz więcej osób prywatnych i firm. Okazuje się, że nie tylko w miastach. O tym, jak duży popyt na nie jest na terenach wiejskich, przekonała się Dorota Krynicka z Korycina. Rok temu otworzyła firmę, której zleceń przybywa z miesiąca na miesiąc.

– Miałam ogromne obawy, jak oferowane przeze mnie usługi, przyjmą się na terenach typowo rolniczych, gdzie ciągle pokutuje pogląd, że pracami wokół domu winny zajmować się kobiety – mówi Dorota Krynicka, właścicielka Gardenii.

O tym, że były one zupełnie niepotrzebne, przekonała się bardzo szybko. Pierwsi zleceniodawcy pojawili się, nim zdążyła zainwestować w jakąkolwiek reklamę. Zadziałała tak zwana poczta pantoflowa.

– To jest tak, że mamy coraz bardziej zapracowane społeczeństwo, które najprostsze czynności związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego coraz chętniej zleca innym. Po to, by oszczędzić czas dla siebie i rodziny. Tym bardziej, że nasze usługi nie są, wbrew pozorom, zarezerwowane dla najbogatszych – tłumaczy Dorota.

Stawki, na przykład za koszenie trawy, na Podlasiu zaczynają się od 70 groszy za metr kwadratowy.

– To naprawdę nie są duże pieniądze – stwierdza właścicielka Gardenii.

Ale nie tylko ścinanie trawników cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Pielęgnacja zieleni, polegająca na przycinaniu krzewów czy zakładanie ogrodów, to również są poszukiwane usługi na podlaskim rynku. Dorota, mimo że działa ledwie od roku, zleceń ma tyle, że już myśli nad porzuceniem etatu. Firmę bowiem założyła jako spełnienie swego marzenia. Ogrodnictwo pasjonowało ją od zawsze. Nie spodziewała się, że można żyć wyłącznie z takiej pasji.

– Myślałam o własnej działalności, ale ciągle brakowało mi odwagi. Dodały mi jej unijne pieniądze. W tamtym roku pojawił się projekt dofinansowujący pierwsze działalności. Złożyłam wniosek i udało mi się otrzymać dotację – opowiada.

Co ciekawe, na początku planowała sfinansować za nią inne marzenie – stworzenie pasieki. Ale akurat ten projekt uniemożliwiał dotowanie tego rodzaju działalności. Przedsiębiorcza kobieta stwierdziła więc, że spróbuje swoich sił w branży ogrodniczej. W tym, co kocha.

– Czasami trzeba wszystko postawić na jedną kartę i ja to zrobiłam – opowiada.

Pieniądze z projektu wydała w całości na sprzęty. Mimo że było to kilkadziesiąt tysięcy, nie kupiła za nie wszystkiego, czego potrzebowała. Ciągle inwestuje w rozwój firmy, właściwie wszystko, co zarobi. Dlatego na razie praca na etacie jest jej potrzebna, choć nie ukrywa, że aby wyrobić się ze zleceniami, często brakuje jej godzin w dobie i bywa, że pomagają jej dzieci i mąż. Póki co, nie może nikogo zatrudnić, choć dodatkowa para rąk wydaje się być już niezbędna.

– Projekt, w którym uczestniczę, zobowiązał mnie do prowadzenia jednoosobowej działalności jeszcze przez dwa lata. Ale po tym okresie na pewno będę szukać pracowników, jeśli passa będzie trwała nadal – podkreśla.

Nie skupia się wyłącznie na ogrodach. Wspólnie z mężem, w międzyczasie, założyła upragnioną pasiekę. Już przetwarzają produkty uboczne, powstające przy wykręcaniu miodu. Zainwestowała także w niezbędne urządzenia do robienia hydrolatów i tłoczenia olei. Ale to na razie eksperymenty.

– Do produkcji na sprzedaż potrzebne są dodatkowe sprzęty i odpowiednie pomieszczenia. Teraz skupiam się na zdobywaniu doświadczenia, wykorzystuję nabytą już wiedzę, wprowadzam nowe rozwiązania, niektóre metodą prób i błędów. Uczę się przetwarzania roślin. Bardzo to lubię, odpoczywam przy tym. Liczę na to, że już niedługo, moja firma będzie specjalizować się nie tylko w pielęgnacji zieleni, ale również w produkcji kosmetyków naturalnych i właśnie olei – wyjaśnia.

Właśnie szkoli się w zakładaniu żywych ścian w pomieszczeniach, co jest ostatnio bardzo modne. Pierwszą zbuduje u siebie, w domu. Potem, jeśli znajdą się klienci, wprowadzi usługę do swojej firmy.

Dorota przyznaje, że nie miała wiele do stracenia zaczynając działalność. Nie musiała inwestować własnych pieniędzy, więc było jej łatwiej zacząć działać jako przedsiębiorca. I przyznaje, że gdyby nie unijne wsparcie, ta firma mogłaby jeszcze nie istnieć, ale w przyszłości powstałaby na pewno. Finansowe wsparcie przyspieszyło realizację marzenia, które okazało się sposobem na życie.

– Czasami ktoś mnie pyta, czy mi nie jest ciężko, ciągnąc etat i pracę u siebie. Na pewno nie jest łatwo, gdy śpi się po kilka godzin na dobę, ale jeśli się robi coś, co się kocha, łatwiej znieść te niedogodności. Poza tym mam ogromne wsparcie w mężu, który mi bardzo pomaga. Docelowo chciałabym, żeby moja działalność była firmą rodzinną. I wierzę, że niedługo tak będzie – puentuje ogrodniczka.

Ewa Bochenko

Komentarze