Współpraca biznesu i nauki? Nie mamy innego wyjścia

Rozmowa z Tomaszem Stypułkowskim, prezesem Instytutu Innowacji i Technologii Politechniki Białostockiej.

Ewa Wyrwas: Kiedy poprosiłam o wywiad, powiedział pan, że chciałby rozmawiać o tym, że wiedza jest kompetencją przyszłości…

Tomasz Stypułkowski: Bo wiedza jest kompetencją przyszłości. Będzie wiodącą branżą w przyszłości. Już jest. Bo wiedza to nie hermetyczne odkrycia naukowe, tylko informacja, którą można wykorzystać do rozwiązania największych wyzwań naszego świata. Postępująca automatyzacja, starzejące się społeczeństwo, rozwarstwienie społeczne, globalne ocieplenie… To są kwestie, których nie rozwiąże się bez wsparcia wynalazczego, bez innowacji. Coś więc musimy z tym zrobić. Rozwiązanie da wiedza naukowa, ale w połączeniu z zasobami, jakie ma biznes. I ukierunkowana rynkowo, czyli tam, gdzie autentycznie jest potrzebna społeczeństwu!

Biznes i nauka? A co z tym przekonaniem, że naukę uprawia się w zaciszu uczelni ku chwale… nauki?

– Wciąż jeszcze ma się dobrze, niestety. Zwłaszcza w naszym kraju. Oczywiście są wyjątki, i to w Białymstoku, ale o tym za chwilę. Powszechne jest bowiem podejście, które nie uwzględnia zapotrzebowania rynkowego na wyniki prac naukowych. Czyli czy to, nad czym pracuje naukowiec, będzie autentycznie przydatne. Z drugiej strony, nawet jeśli naukowiec opracuje coś, co jest przydatne, ale opracuje to u siebie w laboratorium, to skąd przemysł ma o tym wiedzieć? Naszą rolą jest tę naukę przenieść na grunt biznesowy. Biznes nie czyta publikacji naukowych.

Chyba mało kto spoza środowiska czyta publikacje naukowe…

– Delikatnie powiedziane. Mało tego, jeśli już jakieś informacje znalazły się w publikacji, to jaka to jest przewaga konkurencyjna dla przedsiębiorstwa, skoro każdy (teoretycznie) ma do tej publikacji wgląd? Ujawnienie informacji, które powinny być tajne z punktu widzenia przedsiębiorcy, powoduje, że ta wytworzona na uczelni wiedza traci dla firmy wartość.

Spyta pani, co zrobić, żeby ten proces działał i żeby nauka służyła nam wszystkim? Skuteczność gwarantuje na pewno prowadzenie procesu komercjalizacji w stylu biznesowym, bardziej rynkowym, a nie naukowym.

Oczywiście, są naukowcy, którzy twierdzą, że zajmowanie się nauką tylko dla nauki to jest misja uczelni i tak powinno pozostać, ale ja uważam, biznes uważa, całe otoczenie biznesu uważa, że prowadzenie nauki w celach praktycznych jest dużo bardziej uzasadnione. I są na to przykłady światowe – np. działalność Oxford Innovation (spółka celowa Oxfrord University). Facebook? Google? Samsung, który sąsiaduje z uczelnią, bo tam ma dostęp do najcenniejszych zasobów? Te nazwy mówią same za siebie.

I Instytut Innowacji i Technologii Politechniki Białostockiej…

– Przy zachowaniu skali, ale staramy się. Przez ostatnie 4 lata zmieniła się struktura i charakter współpracy środowiska akademickiego Politechniki Białostockiej z rynkiem. Dzięki temu, że istnieje spółka celowa, czyli właśnie Instytut. Właścicielem jest PB, ale my nie jesteśmy uczelnią, nie działamy według uczelnianych reguł i zasad (staramy się, ale rynek nam nie pozwala 🙂 ). Proces decyzyjny jest u nas mocno skrócony i generuje niższe koszty. Jesteśmy nastawieni stricte rynkowo. I przez ostatnie trzy lata mieliśmy ponad setkę wdrożeń naukowych rocznie, my, tu, w Białymstoku. W 2018 roku spółka miała ponad 3 miliony złotych przychodów z tytułu współpracy nauki i biznesu. W stosunku do kilkuset tysięcy sprzed czterech lat. Myślałem, że to wynik nie do powtórzenia. Ale w 2019 roku go pobiliśmy. Przychody spółki wzrosły dwukrotnie odkąd zintensyfikowaliśmy współpracę akademii z rynkiem!

Jak to się robi?

– Kluczem do sukcesu jest zarządzanie w sposób rynkowy. Sprzedaż i dbanie o klienta, ale także o naukowca, nasz główny zasób i źródło wszelkiej cennej wiedzy – np. w kwestiach prawnych. Uczelnia nie prowadzi procesu sprzedażowego, a spółka celowa już musi. A barier po drodze jest mnóstwo. To nie jest przecież tak, że biznes chce coś kupić od uczelni i sam się zgłasza. Biznes często nie wie, że może znaleźć u nas coś, co da mu przewagę nad konkurencją.

Dziwi się pan?

– Nie, nie dziwię się. I uważam, że trzeba pokazywać środowisko akademickie jako równego partnera dla biznesu. Do nas, ludzi pomiędzy nauką i biznesem, należy pokonywanie stereotypów, zarówno na temat środowiska naukowego, jak i biznesowego.

Do nas należy zapewnienie przedsiębiorcy wszystkiego, czego on potrzebuje do tego, żeby mieć przewagę konkurencyjną i zarabiać więcej pieniędzy, a równocześnie chronienie środowiska akademickiego. Pomoc naukowcom w sprzedaży ich pomysłów, ale też pokazanie kierunków badawczych, którymi powinni podążyć, bo mamy na ten temat informacje z rynku. Co oczywiście nie musi być łatwe, bo proszę sobie wyobrazić, że trzeba powiedzieć naukowcowi, żeby zrezygnował z tego, nad czym pracował przez ostatnie kilkanaście lat, bo to się nikomu nie przyda. Bo np. jakaś firma we własnym laboratorium już daną kwestię zbadała. Trzeba mieć odwagę, żeby sobie w takim momencie odpuścić i wziąć się za coś nowego. I jeszcze ta obawa, że się nie uda. Naukowcy uważają, że biznes oczekuje rezultatów. I mają rację. Ale statystyka mówi, że 99 proc. prac badawczych kończy się negatywnym wynikiem badawczym. A negatywny wynik badawczy to pozytywny wynik współpracy, bo oto sprawdziliśmy, co nie działa, sprawdziliśmy, że czegoś nie da się zrobić. To przecież cenna informacja dla przedsiębiorcy.

A przedsiębiorcy też tak uważają?

– To kolejna nasza rola – uświadomić przedsiębiorcę, że to, co on chce osiągnąć, może się zwyczajnie nie udać. I że może zapłacić nie 10 mln, ale 10 tys. zł, żebyśmy zrobili wstępne weryfikacje pokazujące, czy się da, czy nie. Z drugiej strony – pomóc mu dostrzec te obszary, w których nauka mogłaby go wesprzeć. Bo to nie zawsze jest oczywiste.

Niełatwa praca.

– Niełatwa, stresująca, nieprzewidywalna. Ale bardzo satysfakcjonująca. I konieczna, ponieważ nie mamy innego wyjścia. Zmiany w prawie idą w tym kierunku, żeby współpraca nauki z biznesem była coraz bardziej wymagana, a przede wszystkim możliwa. Tak czy inaczej, będziemy musieli to robić.

Ja mam takie marzenie, że trzy nasze największe uczelnie łączą siły i swój potencjał oferują na rynek. Potencjał kilku tysięcy naukowców plus kilkudziesięciu tysięcy studentów. Stajemy się potentatem. Nie ma problemu, którego nie bylibyśmy w stanie rozwiązać.

Dla jasności – ja nie podważam tego, że uczelnia ma swoje zadania: naukowe, dydaktyczne. Ale uważam, że powinna znaleźć więcej miejsca na działalność związaną z rynkiem. I to da się zrobić.

Fantazja, o której wspomniałem, jest piękna i możliwa do realizacji. Owszem, wymaga lat pracy: nad mentalnością, nad biurokracją, ale gdyby ją ulokować w spółce prawa handlowego, która na bieżąco reagowałaby na potrzeby rynku, to myślę, że mielibyśmy kolejkę chętnych do współpracy. Uczelnie byłyby takim zewnętrznym laboratorium dla biznesu.

Warunek jest taki, że musimy ze sobą współpracować, a nie konkurować. I mieć świadomość, że na współpracy nauki z biznesem korzystamy wszyscy. Tylko i aż tyle.

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze