Antycovidowy sztandar zwiń!

Mijający rok przeorał wszystko – nasze codzienne życie, nasze personalne relacje i biznesy. W naszym regionie zdecydowanie mieliśmy sceptyczny stosunek do epidemii, podejrzewając media i wielkich tego świata o sianie paniki i realizowanie swoich niecnych planów. W okresie pierwszej fali koronawirusa – w kwietniu, maju i czerwcu – przebywałem w Warszawie, gdzie ludzie zachowywali dużą ostrożność, a nie zdarzyło mi się, by w ciągu tych trzech miesięcy ktokolwiek podał mi rękę czy zbliżył się na zbyt bliską odległość. Gdy pod koniec czerwca wróciłem do Białegostoku, ku mojemu zdumieniu wielu ludzi witało się ze mną wylewnie, a temat epidemii zbywany był najczęściej lekceważącym uśmiechem.

O sianie paniki zaczęliśmy podejrzewać nasze władze, które chciały w pełni ujarzmić społeczeństwo i z wolnych obywateli uczynić posłusznych niewolników. Przed oczyma stoi mi pani w białostockim ZUS-ie, która weszła pewnym krokiem do poczekalni z ludźmi w maseczkach i ostentacyjnie oznajmiła, że ona nie jest niewolnikiem, a bezsensowne noszenie maseczki wywołuje grzybiczne zapalenie płuc. Jako wolny człowiek musiała jednak przez cały czas trzymać rękaw przy ustach i nosie, a przy tym naraziła się na soczystą wiązankę od „niewolników”.

Ten podlaski duch wolności był chyba zaraźliwy, skoro latem cała Polska jakby zapomniała, że jakieś zagrożenie jednak istniało. Znamy obrazki z zatłoczonych polskich plaż, a z autopsji pamiętamy beztroskie imprezy towarzyskie, grille i wypełnione galerie. Refleksja stopniowo zarastała od jesieni, gdy medialnym informacjom o rosnącej liczbie zakażeń zaczęły towarzyszyć pojawiające się przypadki zachorowań na COVID-19 wśród znajomych i członków naszych rodzin.

Okazało się, że jedynym skutecznym lekiem na podlaski sceptycyzm do „wszystkiego co mówią inni” jest zdzielenie covidem bezpośrednio między oczy. W ostatnich miesiącach roku znawcy od wszystkiego wśród białostockiego ludu niechętnie, ale jednak nagle zamilkli i przestali opowiadać o fikcyjnych liczbach i medialnych wymysłach.

Cóż, z koniem trudno się kopać, a z faktami równie trudno polemizować. Ostatnią deską ratunku dla twórców teorii spiskowych była artystka Górniak, która umiejętność śpiewu rozszerzyła o dogłębną znajomość zagadnień epidemicznych. Wykazując ujmującą mądrość i odwagę, stwierdziła, że koronawirus nie jest groźny, maseczki są szkodliwe, bo wdychamy własne spaliny, a w szpitalach leżą nie chorzy na COVID-19, a statyści. Po fali totalnej krytyki, z którą się spotkała, łącznie z podejrzeniami o stan zdrowia psychicznego, covidowi sceptycy ze swoją „prawdą” zeszli do podziemia, bo ich odwaga nie sięgała tak daleko, by narażać się na śmieszność i umierać za swoją „prawdę”.

Na ich szczęście pojawił się kolejny wróg, który pozwolił ponownie rozwinąć sztandary wiecznego sprzeciwu. Szczepionka na koronawirusa! Być może ta nieszczęsna szczepionka nie stałaby się publicznym wrogiem, gdyby nie zaangażowanie polityków w jej promowanie. Skoro polski rząd (dla wielu – rząd PIS) z premierem Morawieckim na czele propaguje szczepienia, to z pewnością oznacza, że kryje się za tym jakiś podstęp. PIS jest za, Konfederecja jest przeciw, a PO – jak zwykle – trochę na tak, trochę na nie. Społeczeństwo podzieliło się niemal po równo, a antyszczepionkowcy mają mnóstwo argumentów o niesprawdzonym preparacie, strasznych skutkach ubocznych, spisku koncernów farmaceutycznych, polityków i… Unii Europejskiej. Szczepionka stała się orężem politycznym!

Taka jest charakterystyka demokracji, że każdy może swobodnie wyrażać swoją opinię. Janusza Korwin-Mikkego traktuję jako przedstawiciela politycznego folkloru, ale w jednym częściowo muszę mu przyznać rację. Swojego czasu powiedział, że „demokracja to rządy większości, a większość to durnie!”. Takiego dosadnego określenia z pewnością bym nie użył, a przy tym każdy powinien mieć szansę na intelektualne otrzeźwienie. Tego życzę wszystkim w Nowym Roku.

Andrzej Kondej

Komentarze