Jedni w lockdownie się zamykali, ona rozwijała skrzydła

Zaczynała od salonu fryzjerskiego. Dziś ma duży butik w Atrium Biała i wciąż powiększa asortyment o nowe marki, których nie można kupić nigdzie indziej w Białymstoku. Coach, Emporio Armani EA7, Polo Ralph Lauren, Hugo Boss Kidswear, Karl Legerfeld to jedne z wielu, na które otrzymała wyłączność Emilia. Stwierdza, że lockdowny, wbrew pozorom, wygenerowały większy popyt na zakupy. I spowodowały, że uruchomiła szybko narzędzia sprzedaży, które wcześniej były jej w odległych planach.

– Locdowny paradoksalnie pomogły mi. Uruchomiłam nowe kanały sprzedaży. Ale ciekawe jest to, że zwiększyły się też obroty w sklepie stacjonarnym. Klienci po otwarciu galerii, złaknieni możliwości normalnych zakupów, dosłownie rzucali się na towar, wykupując wszystko, co było na półkach. Podobnie działały informacje o zamknięciach galerii – mówi Emilia, właścicielka LuFashion Brand, sklepu, który jako jedyny na Podlasiu posiada takie marki, jak: Emporio Armani EA7, Polo Ralph Lauren, Karl Legerfeld, czy Coach.

Emilia zaczynała od swojego salonu fryzjerskiego, który mieścił się w ścisłym centrum Białegostoku. Lubiła swoją pracę, ale ciągle czegoś jej brakowało. W końcu wpadła na pomysł, by urozmaicić paniom czas spędzony w jej studiu możliwością poprzymierzania i kupienia ubrań. Chciała, żeby to były wyjątkowe rzeczy, a nie byle jaki towar, kupiony w lokalnych hurtowniach. Wydzieliła miejsce, na początku na jeden wieszak, zamówiła asortyment. Plan spodobał się jej klientkom. Tak bardzo, że w niedługim czasie po salonie fryzjerskim zostało tylko wspomnienie, a w jego miejscu pojawił się sklep z ubraniami marek premium, tyle, że outletowych, bo takie było prościej zdobyć.

– Okazało się, że mimo dostępu w sieci do tych marek, na naszym rynku była potrzeba stworzenia możliwości ich zakupu stacjonarnie – opowiada właścicielka.

Jest bardzo przedsiębiorcza i ambitna. Sprzedawanie ubrań z minionych kolekcji przestało jej wystarczać. Chciała, by Podlasianie mieli możliwość kupowania ubrań z aktualnych kolekcji.

– Marzyłam o miejscu dla ludzi, którzy kochają modę i cenią jakość. Nie łatwo jednak zrealizować takie plany, zwłaszcza, gdy się chce mieć wyłączność na danym rynku – podkreśla.

A tylko wyłączność na dane marki dawała jej gwarancję powodzenia. Chodzi o to, że by móc wprowadzić do sklepu ubrania, najpierw trzeba zdobyć coś na kształt zaufania brandu. Na początku udostępniane są tylko dodatki: buty, torebki, paski. Nie przeraziło to Emilii. Zawsze była zdeterminowana i któregoś dnia stwierdziła, że stawia wszystko na jedną kartę.

Oszczędności, jakie miała, zainwestowała w realizację celu. Podpisała umowę na wynajem lokalu w galerii. Kupiła towar. To, co zostało ze gromadzonych latami środków, przeznaczyła na czynsz. Wystarczyło na trzy miesiące. I tak powstało Lufashion Brand w Atrium Biała. W ogóle nie myślała o tym, że coś nie wyjdzie. Konsekwentnie, krok po kroku, realizowała plan. Była cały czas na bieżąco z najnowszymi trendami w modzie. Zaczęła brać udział w kontraktacjach w największych domach modowych na świecie (cztery razy do roku).

Zaznacza, że to też niesie za sobą ryzyko, ponieważ kontraktacje odbywają się na rok przed danym sezonem. Trzeba więc mieć wyczucie w trendach i nie bać się inwestować w zakup towaru, który na półki w sklepie wejdzie dopiero za rok. Emilii to świetnie wychodzi, mimo że na początku lekko nie było. Klienci wcale nie rzucili się na nowy sklep, jak zakładała. Powoli jednak sytuacja zaczęła się zmieniać na korzyść butiku. Wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu. I wtedy pojawił się kolejny problem: koronawirus.

Przedsiębiorcza kobieta nie zamierzała składać broni, jak wielu innych w branży odzieżowej. Zaczęła po prostu realizować kolejny plan, uruchomiła sklep internetowy, który był naturalną konsekwencją prowadzenia jej działalności, ale zawsze odkładała to na później.

– Kiedy zaczął się pierwszy lockdown, nie mogłam już szukać wymówek, musiałam to zrobić – opowiada.

Wprowadziła też sprzedaż na Allegro. Zatrudnia kilka osób, nie mogła i nie chciała zostawić ich na przysłowiowym lodzie. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by mimo kryzysu na rynku, utrzymać się na nim. Udało się jej. Nikogo nie zwolniła. Sklep ma coraz większe obroty. Ona prowadzi rozmowy z nowymi brandami, wspiera polskich projektantów. Wyjaśnia, że w końcu, po kilku latach budowania marki, zaczyna spać spokojnie, ale to jeszcze nie jest moment na otwieranie szampana. Na pytanie, czy czuje się kobietą sukcesu, odpowiada bez namysłu, że za wcześnie na ten tytuł.

– Zaczynam myśleć o kolejnych krokach do realizacji mojego odzieżowego marzenia – zaznacza.

O szczegółach mówić nie chce, żeby nie zapeszyć. Zdradza tylko, że chciałaby zrewolucjonizować rynek podlaskiej mody. I tego jej życzymy.

Ewa Bochenko

Komentarze