Wojciech Mojsak, społecznik: Potem kurtyna się podniosła i zobaczyliśmy przed sobą ogromny – liczący 1,5 hektara rynek miejski

Wojciech Mojsak, fot. Monika Woroniecka

Czy wiecie, że Mozart swój pierwszy utwór skomponował w wieku 5 lat? Cóż… brawo, szczególnie z uwagi na późniejsze oszałamiające osiągnięcia. Ale nie był jedynym utalentowanym dzieckiem.

W latach siedemdziesiątych przedstawiciele szkół muzycznych wizytowali przedszkola i przesłuchiwali dzieci, szukając tych uzdolnionych muzycznie. Jedna z takich grup rekrutacyjnych trafiła do mojego przedszkola. Wybrali mnie. Tak, wiem, to trochę mniejszy sukces niż „Menuet i trio” KV1 Wolfganga Amadeusza. Tym bardziej, że potem nastąpiło 40 lat ciszy. Rodzice nie wysłali mnie do szkoły muzycznej, pozostawiając synowi los konsumenta sztuki. Mój ujawniony w dzieciństwie talent pokrywała coraz grubsza warstwa kurzu, a ja, pozbawiony szans na profesjonalną edukację, po omacku szukałem artystycznego spełnienia.

Ulica Podleśna zawsze miała na mnie jakiś magnetyczny wpływ, więc kręciłem się tam odkąd pamiętam. Wśród uczniów Technikum Geodezyjnego koncerty w filharmonii nie były najbardziej popularną rozrywką. Bywałem tam tylko z moim przyjacielem – Tomkiem. Potem, w czasie studiów i po ślubie, od czasu do czasu kupowałem abonament, a jeśli go nie miałem, chodziłem na wszystko co mnie w muzyce klasycznej pociągało. To na tamtej właśnie scenie widziałem Mikołaja Henryka Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego czy Arvo Parta. Zresztą wpływ sali koncertowej przy ulicy Podleśnej pozostał tak samo silny do dziś – jeśli istnieje jakakolwiek Świątynia Sztuki, to dla mnie jest nią budynek Filharmonii. Wszystko wskazywało jednak na to, że do końca życia pozostanę widzem zachwycającym się kunsztem innych. Minęło bowiem 40 lat, a mój talent drzemał głęboko ukryty. Aż pewnego dnia, 2 lata temu, trafiłem do kościoła w Choroszczy przy okazji bierzmowania syna. I tam usłyszałem chór gregoriański prowadzony przez Łukasza Olechno: piękne, głębokie męskie głosy. Zauroczyli mnie i zapragnąłem śpiewać z nimi. Ale nie zrobiłem nic, bo gdzież mi do nich… Pomógł mi jednak przypadek. Okazało się, że jeden z moich sąsiadów jest członkiem chóru. Zapytałem go czy sądzi, że przyjmą ateistę bez żadnego doświadczenia muzycznego. Wziął do ręki telefon, zadzwonił do Łukasza i w następną niedzielę byłem na swojej pierwszej w życiu próbie. Dyrygent uznał, że przez cztery dekady moja umiejętność powtarzania usłyszanych dźwięków i wyklaskiwania rytmów nie zanikła. Ku memu zdumieniu dowiedziałem się, że jestem barytonem; stanąłem więc między basami i próbowałem śpiewać chorały gregoriańskie. Niestety, inne stałe zajęcia pokrywały się z godzinami spotkań chóru i skończyło się na kilku próbach.

Jednak przebudzony demon nie zamierzał dać się uciszyć. Wkrótce potem spędziłem cały dzień w Tykocinie na planie filmu „Kantor. Nigdy tu już nie powrócę”. Byłem jednym ze statystów grających tykocińskich Żydów. Natomiast polskiego chłopa grał Jurek Tokajuk, z którym w oczekiwaniu na charakteryzację przegadałem ze dwie godziny. Okazało się, że właśnie odszedł z jakiegoś chóru i zamierza założyć własny zespół. I tak trafiłem do męskiej grupy wokalnej „Niemen” prowadzonej początkowo przez pochodzącą z Ukrainy Nikę Zdanowską. Dzięki kameralnemu charakterowi zespołu, umiejętnościom dyrygentki i własnemu samozaparciu, po kilku miesiącach zacząłem zauważać postępy, śpiewać coraz śmielej i czerpać z tego radość. W tej samej grupie śpiewał też między innymi Krzysiek Cylwik – tenor. Jak się okazało, jeden z gatunku ludzi śpiewających wszędzie. Ponieważ mój demon wciąż był nienasycony, usłyszawszy propozycję Krzyśka, żeby pójść z nim na próbę Chóru Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, nie zastanawiałem się ani chwili. Trafiłem tam na przełomie października i listopada 2015 roku i uznałem, że jest to miejsce dla mnie. Chór prowadzi Wioletta Miłkowska, a jej asystentem jest Hubert Bajko. Hubert był trzecią osobą, która mnie przesłuchiwała na przestrzeni roku. Po raz kolejny dowiedziałem się, że jestem barytonem i że z moim słuchem nie jest źle.

Stanąłem tam w grupie znacznie bardziej doświadczonych chórzystów, pod czujnym okiem Pani Dyrygent i po raz pierwszy w swojej krótkiej śpiewaczej karierze poczułem się nieswojo. Rzadko brakuje mi pewności siebie, a tam po raz pierwszy poczułem, że to może za wysokie progi… Jednak zostałem, a oni mnie nie wyrzucili na zbity łeb. Największą trudność sprawiało mi odtwarzanie swojej partii w grupie kilkudziesięciu osób, z których każdy zdaje się śpiewać sobie. Soprany, alty, tenory, basy – każdy rzeźbi swój kawałek, a ty człowieku w tej kakofonii śpiewaj swoje… O dziwo jest to możliwe i z czasem staje się coraz łatwiejsze.
Trudny, ale i piękny repertuar, wybitna dyrygentka oddana temu co robi, fantastyczni ludzie przychodzący na próby nie z obowiązku, a z miłości do muzyki i moje przekonanie, że wreszcie znalazłem to, czego szukałem sprawiły, że pomimo nawału różnych innych zajęć przez półtora roku opuściłem może dwa lub trzy spotkania chóru. Lubię próby. Fascynuje mnie proces powstawania harmonii z chaosu, jakim na początku wydaje się być nowy wielogłosowy utwór. Z każdą kolejną próbą melodia utrwala się w zwojach mózgowych i stopniowo staje się cud: z zapisanych na papierze przed kilkuset laty robaczków rodzi się muzyka. Każdy kto śpiewa wie, lub podświadomie wyczuwa ile to przynosi korzyści:

  • śpiewanie pomaga wyrażać emocje znacznie lepiej niż słowa mówione;
  • obniża poziom stresu, co udowodnili m.in. naukowcy z uniwersytetów Harwarda i Yale;
  • uaktywnia partie mózgu odpowiedzialne za pamięć. Nie ważne więc, czy śpiewasz dobrze, czy źle – możesz czerpać z tego pożytki;
  • poprawia również twoje zdrowie, wpływając na głębokość oddechu, a przez to na zdrowie serca i funkcjonowanie układu odpornościowego;
  • zmuszając cię do wyjścia poza strefę komfortu (występy przed publicznością) buduje poczucie własnej wartości i pewność siebie;
  • jest potężnym narzędziem auto–ekspresji, umożliwiającym głębszy kontakt z własną duszą;
  • śpiewanie w grupie daje bardzo silne poczucie wspólnoty;
  • jest trochę jak bieganie – powoduje wydzielanie endorfin, co czyni cię szczęśliwym.
  • a jeśli myślisz, że ciebie to nie dotyczy, pamiętaj: Każdy może śpiewać. To kwestia ćwiczeń.1

Na świeżo upieczonego adepta sztuki wokalnej czekają też inne nagrody: już po sześciu miesiącach od przystąpienia do chóru policyjnego miałem okazję po raz pierwszy wystąpić na scenie. I to nie byle jakiej, bo na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej przy ul. Odeskiej, wykonując oratorium „Dziedzictwo” skomponowane przez Tadeusza Trojanowskiego, razem z Chórem Politechniki Białostockiej, ponad 100-osobowym chórem dziecięcym i orkiestrą. Całością dyrygowała Prof. Miłkowska. Niedługo potem, w maju 2016 roku, wyjechaliśmy na festiwal „NANCY – voix du monde” do Francji. Tam czekało mnie kolejne fantastyczne przeżycie: oprócz kilku mniejszych i większych sal, w których mieliśmy występy, braliśmy udział w koncercie finałowym na Place Stanislas – przepięknym centralnym placu miejskim nazwanym tak od imienia polskiego króla, a jednocześnie Księcia Lotaryngii i Baru – Stanisława Leszczyńskiego, z którego inicjatywy ten wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Unesco obiekt został wybudowany. Otóż podczas owego koncertu zespoły oczekujące na swoją kolej oglądały występy innych chórów na ekranie w sąsiadującym z placem budynku opery. Następnie wychodziły na zewnątrz by tuż przed występem oczekiwać za ustawioną na skraju placu sceną, która była podzielona na dwie części. Na jednej z nich śpiewał któryś z zespołów podczas gdy kolejny przygotowywał się na tej drugiej, zasłoniętej w tym czasie kurtyną. Czekaliśmy więc ukryci słysząc głosy płynące z publiczności, ale nie widząc jej. Potem kurtyna się podniosła i zobaczyliśmy przed sobą ogromny – liczący 1,5 hektara rynek miejski szczelnie wypełniony publicznością. Ta chwila i owacje po występie wynagrodziły nam miesiące przygotowań, a mnie utwierdziły w przekonaniu, że śpiewanie jest tym co chcę robić przez parę kolejnych lat.

Wojciech Mojsak wśród chórzystów na jednej z prób, fot. Piotr Mikulak

Ale największą nagrodą za godziny przepracowane na próbach był dla mnie występ przed znacznie mniej liczną publicznością. 10 lutego b.r., wraz z Chórem Politechniki Białostockiej (w którym od pół roku też śpiewam jako były student tej uczelni), Chórem UwB oraz orkiestrą OiFP, miałem okazję wykonać finał IX Symfonii Beethovena czyli „Odę do radości”. Koncert miał miejsce w Filharmonii przy ul. Podleśnej. Po 40 latach tułaczki w końcu tam dotarłem. Sny się spełniły.

Cóż mogę dodać… U mnie trwało to tak długo bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że w ten sposób mogę realizować swoje muzyczne zapędy. Ty możesz zacząć już teraz. Po prostu znajdź najbliższy chór: parafialny, w osiedlowym domu kultury, uczelniany lub jakikolwiek inny. Daj się przesłuchać i zacznij śpiewać, a być może odkryjesz to co ja: że nigdy nie jest za późno, że jest to jedno z najpiękniejszych, najbardziej otwierających doświadczeń w twoim życiu, a zarazem okazja do realizacji artystycznych marzeń, że dzięki temu poznasz mnóstwo nowych ludzi, a wreszcie że zwiedzisz świat. Tak, Chór Politechniki był w ubiegłym roku na festiwalu w Stanach Zjednoczonych, w ostatnich dniach kwietnia koncertował wraz z chórami z Litwy, Łotwy i Rosji w Wilnie i Mariampolu, a na przełomie września i października czekają go występy w Rydze i Sankt Petersburgu. W swojej 40-letniej historii Chór zjeździł pół Europy prezentując swoje umiejętności.
Być może nie zdołasz zrobić dla muzyki tyle co Mozart, ale dla siebie masz szansę zrobić znacznie więcej.

1. Najlepiej o radości, jaką daje śpiewanie, a szczególnie śpiewanie chóralne, przekonać się samemu. Ale w internecie można znaleźć mnóstwo podobnych do powyższej wyliczanek. Tę przytaczam za tekstem: 9 Reasons Why Everyone Should Sing

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn Sp. z o.o. Autoryzowany Dealer Volkswagen. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  

Komentarze