Przedsiębiorczości uczył się sam i nie boi się ryzyka. A kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana

Jego biznes, nieprzerwalnie od dwudziestu lat, skupia się na drewnie. Zaczynał od mebli ogrodowych. Dziś, jak stwierdza, ratuje przedsiębiorców handlujących drzewem opałowym, importując dla nich maszyny do łupania surowca. Sprzedaje też maszyny rolnicze. Ma swój sklep, spedycję i głowę pełną optymizmu i pomysłów. Porażki traktuje jak lekcje.

– Niektóre są kosztowne, ale nikt mi nigdy nie obiecywał, że będzie łatwo – mówi Jarosław Urban (na zdjęciu) z Ostrej Góry pod Korycinem, właściciel firmy Jar-Drew.

Od zawsze chciał mieć swoją firmę. Wychował się w rodzinie z tradycjami rolniczymi, sam zresztą ciągle uprawia ziemię po rodzicach, ale to własna działalność gospodarcza była jego celem. Od dziecka obcował też z drewnem, jego dziadek miał zamiłowanie do stolarki, miał więc dostęp do maszyn, metodą prób i błędów uczył się ich wykorzystywania. Mając kilkanaście lat zrobił pierwszą altanę ogrodową. Nie na sprzedaż, dla siebie. Efekt był taki, że popłynęły zamówienia na podobne. Wieść o młodym stolarzu, pocztą pantoflową, rozniosła się po okolicy. Poszedł za ciosem, wziął dotację z urzędu pracy, zainwestował w sprzęt i zaczął produkować meble ogrodowe. Było to w 2008 roku. Dziś Jarek zatrudnia pięć osób.

– Od początku moje założenie było takie, by firma była rodzinna. W jej prowadzeniu pomaga mi żona Gosia – zaznacza.

Nie zawsze tak było, na początku pracował sam. Biznes się rozwijał, a młody biznesmen poznawał tajniki przedsiębiorczości. Szybko zorientował się, że musi mieć też inne możliwości zarobkowania, na wypadek, gdyby coś nagle stanęło.

– I tak było, gdy zaczęła się pandemia, z jednej strony któryś rynek zamierał, z drugiej się kręcił. To ważne, by nie skupiać się wyłącznie na jednej działalności, ale też nie można dzielić się na drobne, by nic nie zrobi się dobrze – podkreśla.

Nim jednak do tego doszedł, po drodze zostawiał niewypalone biznesy, uczył się rozważnego inwestowania i przede wszystkim tego, że spółki nie zawsze są dobre.

– Wchodziłem w różne branże, jednocześnie ciągle bazując na drewnie. Miałem też epizod ze spółką. Wysyłaliśmy do Finlandii warzywa, trafiliśmy w świetny moment na rynku, udało się zarobić dużo pieniędzy. Tylko to był czas, że jeszcze nie potrafiłem ich dobrze zainwestować. Wiedziałem już, że nie powinienem ich wydać na własne przyjemności, ale nie potrafiłem odpowiednio przeanalizować nowych inwestycji – wspomina.

W ten sposób, zarobione na warzywach pieniądze stracił, próbując wprowadzić na polski rynek małe, szybkie pizze. Pomysł się u nas nie przyjął. To Jarka jednak nie zraziło. Z porażki wyciągnął lekcje, „otrzepał się” i bogatszy o nowe doświadczenia – działał dalej. Wszedł w branżę transportową. Obecnie ma dwa TIR-y, które jeżdżą po Europie. Przekonuje, że to trafiona decyzja, ale ta działalność też nie jest łatwa i wymaga ogromnego doświadczenia w relacjach z klientami oraz intuicjami.

– Wszystko dlatego, że przez luki w przepisach jest istnym Eldorado dla firm krzaków i do wyłudzeń, nie każdy się w niej odnajdzie – opowiada.

Do wyłudzeń najczęściej dochodzi, gdy firma zlecająca transport z założenia nie ma zamiaru za niego zapłacić. Tracą na tym właściciele przedsiębiorstw transportowych. Ale to Jarka nie zraża. Umie już radzić sobie z oszustami.

– Trzeba bardzo dokładnie weryfikować spedytorów albo mieć własną spedycję. Ja postawiłem na to drugie – podkreśla.

Jarek, po latach wzlotów i upadków, nauczył się obserwować różne branże i rynki, szacować ich potrzeby. Efektem tego są jego maszyny rolnicze i leśne. Pierwsze sprowadza odpowiadając potrzebom lokalnego rynku, robiąc jednocześnie pokazy ich pracy na polach, drugie głównie firmom handlujących drzewem opałowym.

– Dziś ogromnym problemem, z jakim borykają się pracodawcy, jest brak wykwalifikowanych pracowników. A bez tych w lesie ani rusz. Ja pomagam rozwiązywać ten problem. Łuparki, które oferuję, ograniczają pracowników do minimum, czyli do tych, którzy muszą obsłużyć maszynę – wyjaśnia.

Nie zapominając o tym, że w każdej branży są chudsze i tłuste czasy, Jarek nie osiadł na laurach i ciągle się rozwija. Od kilku lat prowadzi sklep spożywczy, planuje kolejne inwestycje. Najbliższa to wulkanizacja, która planowana jest na przyszły rok. Uważa, że własna firma to nie jest siedzenie w fotelu szefa i popijanie kawy.

– Na etacie pracuje się osiem godzin, a potem o pracy się zapomina. Ja o niej myślę cały czas – mówi.

Ma swoje sposoby na chwilowe oderwanie od codzienności: offroad, morsowanie, działalność charytatywna, jest strażakiem ochotnikiem, ratownikiem w straży pożarnej, mężem i ojcem. Zapytany o to, co poradziłby młodym przedsiębiorcom, szukającym sposobu na siebie, odpowiada bez namysłu:

– Nie bać się ryzykować. Tylko tak można nauczyć się sztuki biznesu.

Ewa Bochenko

Komentarze