Johnny Uraner: Zawsze uważałem, że to źle, że „sezonowiec” to ktoś gorszy

Johnny Uraner, fot. Monika Woroniecka

Od dłuższego czasu przyglądamy się nieśmiałemu nadejściu wreszcie długo oczekiwanego lata, a właściwie cały czas nieobecnej wiosny.

Natomiast nieśmiałość tego nadejścia polega na tym, że po przełamaniu zimy, po pojawieniu się pierwszych promieni słonecznych i temperatury, która przekracza zero stopni Celsjusza i daje możliwość dłuższego bytowania na zewnątrz, czujemy niespodziewany przypływ energii. Czego efektem ubocznym jest nieuzasadniona motywacja do podejmowania nowych działań (lub odświeżenia starych).

Z tego wszystkiego wynika wysyp tak zwanych „sezonowców”. Zarówno w sporcie, jak i wielu innych pasjach, zainteresowaniach i hobby. Celowo użyłem tej kolejności, gdyż postaram się wyjaśnić to później – związek pomiędzy tą niechcący wytworzoną przeze mnie gradacją. A więc co rozumiem pod pojęciem „sezonowca”? Za „sezonowca” uważam kogoś, praktykującego jakieś działania doraźnie. Kogoś kto, przykładowo sportem, zajmuje się w tych krótkich, aczkolwiek namiętnych przypływach energii wynikających: ze zmiany pory roku na cieplejszą, z powodu inauguracji nowego roku akademickiego lub szkolnego, czy też z powodu nadejścia nowego roku kalendarzowego. Z tym ostatnim zawsze idą w parze żelazne deklaracje, ba! Są nawet podejmowane czynności, które trwają tydzień, dwa, rekordowo do lutego, aby już w marcu usprawiedliwić się przed samym sobą wertując artykuły, zestawienia i pseudo-badania, wszystkie zgodnym chórem odpowiadające na pytanie : „dlaczego porzucamy nasze noworoczne postanowienia?”

Drugą definicją „sezonowca” są ludzie pielęgnujący jakieś tylko wtedy kiedy właściwie jest na to sezon. Może być to wędkarstwo, może być to jazda motocyklem, może być to przywołany wcześniej do tablicy fit-sport.

Zawsze uważałem, że to źle. Że „sezonowiec” to ktoś gorszy. Przecież każdy człowiek, który się czymś zajmuje, powinien być od razu pasjonatem i to robić na 110%. Wynika to z tego, że nam ludziom łatwiej jest, odbierać rzeczywistość w czarno-białych kolorach. Nie ma szarości: czarno-białe kolory powodują, że żyje się łatwiej. Obserwuje się to ostatnio w dyskursie społecznym, często w politycznym odbijaniu piłeczki. Szufladkujemy ile możemy: albo w lewo albo w prawo, albo w górę, albo w dół, albo w przód albo w tył. Po co komplikować, kiedy można zredukować? Sam się też na tym czasami łapię, sam też upraszczam kiedy nie powinienem.

Po dłuższej refleksji, przede wszystkim po dłuższej obserwacji i głębszych przemyśleniach z perspektywy lat, wyciągnąłem lekko inne wnioski. Niejednoznaczne. Wcale nie odbieram rzeczonych sezonowców jako coś złego, jako coś pejoratywnie nacechowanego ad hoc, co musi być z góry „nie tak”. Bo przecież nie wszystko, czym się zajmujemy, musimy wykonywać z pasją i zaangażowaniem, poświęcając cały swój czas, stawiając wszystko na jedną kartę. Niektóre rzeczy mogą być po prostu hobby i zainteresowaniami. Tylko tyle i aż tyle.

Można czemuś się przyglądać z drugiego szeregu, zajmować się czymś nieregularnie, a wręcz rzadko, czyli sezonowo. Na tym polega wolność dysponowania swoim własnym czasem. Nie muszę robić tego cały rok. W jaki sposób doszedłem do takich wniosków? W taki, że zdjąłem z tych obserwacji pryzmat swojego własnego podejścia. Gdy zaczynam coś robić, to staram się to robić całym sobą i od razu, jeżeli coś mnie pochłonie, to staram się patrzeć na to w szerszej perspektywie. Zazwyczaj takie działania planuję na lata i również przez lata staram się je wykonywać. Nawet jeżeli coś jest wykonywane niedzielnie i „piknikowo”, to i tak czy będzie to sporadyczne czy nie, suma sumarum zostanie wykonane. Pozwólcie, że jako przykład posłużę się dwoma moim pasjami czyli: motocyklami i sportem.

Rokrocznie od paru ładnych lat białostockie kluby motocyklowe wraz z pasjonatami motocykli oraz Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiopijstwa (żartuję – krwiolecznictwa 😉 ) organizują imprezę połączoną z otwarciem sezonu o nazwie „Motoserce”. Na czym polega „Motoserce”? Jest to bardzo podobne do finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z tą różnicą, że nie zbieramy pieniędzy, a krew. Cała otoczka jest również podobna, gdyż można posłuchać koncertów, korzystać z masy innych atrakcji (zazwyczaj około motoryzacyjnych), doświadczyć atmosfery pozytywnego pikniku rodzinnego w centrum miasta. Nie jest to akcja tylko i wyłącznie dla motocyklistów. Wręcz przeciwnie. Ma to propagować ideę motocyklizmu, sportu motocyklowego i wszystkiego co z motocyklami związane, ale wszystko w rytmie wspólnej zbiórki krwi. Wszyscy motocykliści tego dnia aktywnie zachęcają do oddawania krwi, samemu nie pozostając dłużnym. Wiele osób nie związanych ze światem motocykli, pod wpływem chwili, zainspirowane akcją, spontanicznie oddaje krew. Jeszcze więcej, bo „koledzy motocykliści to robią, to kolegom pomogę”. Idą i świadomie oddają krew. Świadczą o tym liczby. W kwietniu tego roku, w Białymstoku podczas „Motoserca” krew oddały 582 osoby, co łącznie dało 261,9 litrów krwi. W jeden dzień. Krew jest o tyle wdzięcznym – brzydko mówiąc – towarem do zbiórki, że nie da się nad nią dyskutować czy jest defraudowana. Oczywiście, najczarniejszy czarnowidz, który świat widzi tylko na czarno mógłby powiedzieć, że przecież można ją sprzedać zagranicę do prywatnych klinik, gdzie będzie przetaczana najbogatszym gwiazdom i celebrytom tego świata, ale takie komentarze włóżmy między bajki. Ta krew trafia do naszego regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiopijstwa, zasila żyły potrzebujących, bez dwóch zdań ratując życie i zdrowie potrzebujących. Motocyklistom nic nie wpada do kieszeni. Zazwyczaj z własnej kieszeni tę akcję dosponsorowują. Ja dzięki tej akcji zacząłem regularnie oddawać krew. Pierwszy raz podczas „Motoserca” w 2012 roku, czyli parę ładnych lat temu. Robię to do dziś. Czy to w ten jeden dzień w roku, czy na miejscu w „Krwiodawstwie” po telefonie, że aktualnie potrzeba, czy też spontanicznie, żeby nie powiedzieć „sezonowo”.

Jak to się ma do naszych „sezonowców”, którzy są leitmotivem tego artykułu? Jeżeli ktoś jest sezonowym motocyklistą, nie żyje tym cały rok, jeździ tylko doraźnie i „niedzielnie” to i tak przyjdzie oddać krew, bo wie, że jest to w dobrym tonie. Wspólnymi siłami staramy się pracować na te liczby. Nie ważne, czy w zeszłym roku przejechałeś 15 000 km na dwóch kołach, a w tym przejedziesz więcej. Czy motocykla używasz tylko w niedzielę, podczas słonecznych, krótkich wypadów za miasto. Krew jest krwią. Nawet jeżeli ktoś nie jest pasjonatem, to istnieje spora szansa, że przez „sezonowca” zostanie namówiony do zbiórki krwi. Dodatkowo pozna pasjonatów motocykli i z ogromnym zapałem do nich dołączy. Efekt kuli śnieżnej. Samo dobro.

Dlaczego wspomniałem o sporcie? W parze z wiosną, poza wysypem kwiatków, przebiśniegów i śpiewających ptaszków, widzimy również wysyp biegaczy. Każdy chce mieć „formę” zrobioną do lata, zamiast utrzymywać formę przez lata. I dobrze! Niech osiągnie upragnioną formę do lata, niech nie ćwiczy na co dzień. Ważne, żeby ta aktywność sprawiała mu przyjemność, żeby realizował się sam.

Ja osobiście od młodości pasjonuje się aktywnie sportami walki. W bieganiu jestem zdecydowanie „sezonowcem”. Traktuję to jako uzupełnienie, ale nie o mnie mowa. 14 maja odbył się w Białymstoku PKO Półmaraton oraz bieg na 5 km. Wszystko zorganizowane przez Fundację Białystok Biega. No i tutaj kolejna kwestia. Obserwując to lekko z boku byłem zszokowany. Zdziwiła mnie ogromna ilość ludzi uczestnicząca w tym maratonie. Jaki ogromny odzew Białostoczan (i nie tylko!) jest w aktywności biegania długodystansowego, jakim jest pół lub cały maraton! Byłem onieśmielony, ale zaraz dumny, patrząc jak dużo osób publikowało w mediach społecznościowych, po maratonie zdjęcia z ukończenia założonego dystansu, jak wiele było opisów i przeżyć z tym związanych. Wspólnym mianownikiem tych relacji była: wielka radość, szał endorfin i satysfakcja ze zrealizowania – nieraz niełatwego – celu, jakim była meta biegu. Oczywiście. Można wygrać tam jakąś nagrodę. Pierwsze miejsca są premiowane finansowo, ale ci ludzie nie liczyli na to. To należało do zawodowców, nieraz przyjezdnych. Ci ludzie liczyli na zwycięstwo z samym sobą. Trzymali kciuki za siebie. Wyobraźcie sobie, że półmaraton ukończyło 2634 osoby i 629 osób bieg na 5 kilometrów. Dodatkowo 900 dzieci pobiegło w biegach zorganizowanych specjalnie dla nich. Te liczby robią wrażenie, niczym litry krwi.

W obu przedstawionych przypadkach, przy okazji, rykoszetem, wszyscy obserwujący te wydarzenia pomyślą: może ja też mogę oddać krew? Może ja też wezmę się za ten sport i pobiegnę? Może jednak coś porobię? Skoro tyle osób może, to dlaczego ja nie? Obserwator nie odróżnia profesjonalnego biegacza, pasjonata jazdy motocyklem od „sezonowca”. Obserwator widzi czyny.

Na koniec chciałem wspomnieć o niechętnie poruszanym przeze mnie temacie, ale jednak obecnym – o malkontentach. To osoby, którym akcje odbywające się w centrum naszego kochanego miasta wiecznie przeszkadzają. Bo maraton zablokował ulice w centrum na trzy godziny i nie można dojechać… no właśnie, gdzie? Bo motocykliści robią paradę, hałasują i również blokują centrum: ulice na 45 min przejazdu, centrum przez cały dzień atrakcjami. Nie chce mi się dyskutować z malkontentami. Nigdy odbijania z nimi piłeczki nie uważałem za zasadne, ale moje zdanie jest takie: nawet jeżeli te akcje w mniejszym procencie przynoszą założone efekty, niż nam się hurra-optymistycznie kibicującym wydaje, to czy świat byłby lepszy, łatwiejszy i piękniejszy, gdyby nie odbywały się wcale?

Nieważne, drogi czytelniku, czy jesteś pasjonatem, „sezonowcem”, hobbystą. Pamiętaj: nie myli się tylko ten, który nie robi nic.

Dział Felietony wspiera Partner Sieńko i Syn Sp. z o.o. Autoryzowany Dealer Volkswagen. Przeczytaj kolejny na  https://przedsiebiorczepodlasie.pl/felietony/  Zdjęcia: Monika Woroniecka – fotografia biznesowa

Komentarze