Kupujmy polskie produkty, one są najlepsze. Tylko które są naprawdę polskie?

Patriotyzm konsumencki staje się coraz modniejszym hasłem. Wiele się o tym mówi, ale tak naprawdę – mało kto jeszcze to zjawisko widział i go doświadczył. Kiedyś sprawa z patriotyzmem konsumenckim była zdecydowanie prostsza. Polacy mieli w tym względzie podobne zdanie, jak nasi zachodni sąsiedzi: Niemcy byli przekonani, że niemieckie produkty są najlepsze, a Polacy prezentowali podobną postawę: też uważali, że… niemieckie produkty są najlepsze.

W ciągu ostatnich trzydziestu lat nasze konsumenckie przeświadczenie o „wyższości Zachodu” jeszcze bardziej się rozwinęło. Polacy byli święcie przekonani, że jeżeli najlepsze samochody to niemieckie, najlepsza muzyka – angielska, najlepsze buty i kuchnia – włoskie, najlepsza czekolada – szwajcarska, najlepsze wina – francuskie, najlepsza elektronika – japońska, najlepsze napoje i szybkie dania – amerykańskie. A najlepsze polskie… oczywiście wódka.

Nie ulega wątpliwości, że za tą powszechną konsumencką iluzją kryją się polskie kompleksy wobec tego mitycznego Zachodu. Wprawdzie skutecznie się z tego leczymy, lecz nadal w naszej przestrzeni dominują puby, pizzerie, bistro, kebaby, hot dogi. W moim osobistym odczuciu, o tych kompleksach będziemy mówić w czasie przeszłym, gdy na romantyczne spotkania „we dwoje” Polacy będą zapraszali swoje partnerki na placki ziemniaczane zamiast pizzy.

Drugą przyczyną radosnej akceptacji produktów i marek „z Zachodu” były z pewnością kolorowe opakowania i agresywno-atrakcyjne reklamy. Ta fascynacja stopniowo mija, wraz z rozwojem naszej konsumenckiej wiedzy i świadomości. Coraz więcej wiemy o mało ciekawym składzie ichnich produktów spożywczych, znamy parametry techniczne wyrobów przemysłowych, mamy świadomość, że wprawdzie marki są „zachodnie”, ale produkcja już dalekowschodnia.

Zatem grunt pod rozwój patriotyzmu konsumenckiego wydaje się dobry jak nigdy wcześniej. Zjawisko to jest z pewnością życzeniem właścicieli wszystkich polskich firm, którzy czują się zdominowani przez agresywne międzynarodowe korporacje. Do szczęścia jednak daleko, gdyż występuje wiele barier, które z patriotyzmu konsumenckiego czynią trend z pewnością nie pierwszoplanowy.

Najwięksi patrioci nie mają przecież szans na zakup polskiego samochodu osobowego, smartfona czy sprzętu elektronicznego. Globalizacja i wieloletnia polityka gospodarcza w naszym kraju sprawiły też, że w większości branż udział krajowych podmiotów jest absolutnie mniejszościowy.

Po trzecie, trzeba mieć niezłe rozeznanie marketingowe, by wiedzieć, które marki są polskie, a które z polskością wspólną mają tylko nazwę. Żabka, Biedronka, Amica, E. Wedel, Stokrotka, Empik, Smyk, Wittchen, Ryłko, Yes, Apart – zabawa w odróżnianie polskich marek od zagranicznych byłaby przednia. Jeszcze zabawniej robi się, gdy zagraniczne firmy stroją się w narodowe szatki i są głównymi animatorami polskości w gospodarce. W ostatnich miesiącach akcję wspierania krajowych producentów podjęły Biedronka (Portugalia), Lidl (Niemcy) czy Auchan (Francja).

Kolejną barierę stanowią kwestie finansowe. Działa to zgodnie z brutalnym stwierdzeniem, że patriotyzm kończy się tam, gdzie zaczyna się cena. Polacy, jako wiodący smartshopperzy w Europie, nie chcą płacić więcej za nabywane produkty tylko dlatego, że są polskie. To właśnie międzynarodowe koncerny są w stanie wykorzystywać efekt skali i ustalać niskie ceny na poziomie, o którym mniejsi krajowi oferenci mogą tylko pomarzyć.

Pomimo tych barier warto jest dokonywać wyboru ofert firm, które są „stąd”, a ich zyski nie są transferowane do podatkowych rajów. W najlepiej pojętym interesie konsumentów leży też, by nabywane wyroby spożywcze były jak najmniej przetworzone, a odzież szyta była w Polsce, a nie w dalekim Wietnamie czy Indonezji. Niemniej ważne jest zróżnicowanie asortymentu produktowego i odejście od standardowej i monotonnej oferty dużych korporacji. Trudno o lepszy przykład niż handel detaliczny w branży spożywczej. Obecnie w Polsce, w tym na Podlasiu, mamy wybór i dostępność sklepów, o jakim konsumenci w krajach Europy Zachodniej mogą tylko pomarzyć. Z handlowymi gigantami skutecznie konkurują nasze regionalne sieci: PSS Społem, Arhelan i Chorten. Warto zatem, by zamiast kolejnej wizyty w popularnych dyskontach odwiedzić sklepy lokalnych sieci, jeżeli nie chcemy w najbliższej przyszłości jechać do najbliższego sklepu kilka kilometrów i być skazanymi na zakup tzw. pieczywa w miejscach, które w godle mają skaczącego płaza albo latającego owada.

Andrzej Kondej (na zdjęciu) – doktor ekonomii, pracownik naukowo-dydaktyczny Instytutu Zarządzania na Uniwersytecie w Białymstoku, właściciel firmy Kondej Retail, doradca, analityk i badacz rynkowy

Komentarze