Okiem eksperta

Poprzednio o rywalizacji NGO’sów w Polsce. Teraz z innej strony – o ich kooperacji. Współpraca pomiędzy NGO’sami pojawia się, gdy:

  • organizacje łączy temat aktywności, cele,
  • są podobnej wielkości i rangi,
  • działają na jednym terenie lub mają podobne grupy odbiorców,
  • ich liderzy pozostają ze sobą w koleżeńskich relacjach (to ważne zwłaszcza w mniejszych ośrodkach).

Zdarza się również, że silniejsza organizacja zaprasza do współpracy mniejsze jednostki, obejmując swym parasolem wspólne działanie lub że poszukuje drugiego podmiotu do projektu na zasadzie komplementarności. Problem stanowi fakt, że ta kooperacja jest w Polsce okazjonalna, ograniczając się najczęściej do realizacji konkretnego przedsięwzięcia. Rzadko który NGO’s może poszczycić się stałą grupą organizacji partnerskich.

Oczywiście, istnieje wiele różnych modeli i rodzajów współpracy: rzeczowa, finansowa (głównie w relacji większy – mniejszy podmiot), dotycząca wymiany informacji lub osób oraz udziału we wspólnych projektach (nieformalny lub formalny, czyli poprzez umowę).

Paradoksalnie, prostsze dla organizacji jest zjednoczenie się w sytuacji posiadania wspólnego odbiorcy, a nie zajmowania podobną tematyką. W wielu gminach organizowane są np. dni miasta, w których zgodnie biorą udział miejscowe podmioty trzeciego sektora, prezentując swą działalność. Nie jest to może współpraca sensu stricto, ale w ten sposób mają one szanse poznać się wzajemnie i nawiązać kontakt.

Kooperacja może przejawiać się także w przygotowywaniu wspólnych konferencji na temat, w którym specjalizuje się parę organizacji pozarządowych, czasami połączonych np. z prezentacją raportu. To okazja do zainteresowania mediów swoją działalnością, ale powód współpracy jest i bardziej prozaiczny: jedna organizacja nie udźwignie ciężaru przeprowadzania dużych badań, ani nie dysponuje samodzielnie potrzebnym zapleczem organizacyjnym.

Coraz większą popularność zyskuje formowanie związków tematycznych, np. Antykorupcyjna Koalicja Organizacji Pozarządowych (5 zrzeszonych podmiotów), Koalicja Klimatyczna (ok. 20), POMOST (jednostki trzeciego sektora z Legnicy), Grupa Zagranica (61 polskich NGO’sów pracujących na rzecz polityki rozwojowej) czy MAZOWIA (kilkadziesiąt mazowieckich organizacji pozarządowych). Reprezentanci trzeciego sektora zaczynają zdawać sobie sprawę, że jednocząc swe działania, stają się silniejszą grupą i łatwiej im przekonywać do realizacji własnych idei.

Kolejne działanie o charakterze kooperacyjnym to uczestnictwo w konsultacjach aktów prawnych administracji rządowej i samorządowej oraz wkład w tworzenie strategii. W tym wypadku organizacje mogą jednoczyć się „przeciw” instytucjom publicznym lub po prostu w imię realizacji swojego interesu.

Współpraca bywa również po prostu wymuszana – aby zdobyć grant z programów Unii Europejskiej należy wykazać się posiadaniem przynajmniej jednego partnera, zaś przy ubieganiu się o dotacje krajowe obecność drugiego podmiotu jest premiowana. Niestety, doświadczenie uczy, że rzeczywiste partnerstwo w projekcie przypomina fikcję.

Listę czynników, mogących wpłynąć na tendencje kooperatywne, zamyka osoba lidera. W Polsce starsze organizacje pozarządowe powstawały na ogół wokół konkretnego człowieka, narzucającego sposób funkcjonowania. I tak, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy opiera się na Jerzym Owsiaku, zaś MONAR nie istniałby bez swojego założyciela oraz „twarzy”, Marka Kotańskiego (po jego tragicznej śmierci NGO’s przestał być widoczny w przestrzeni publicznej, choć nadal działa). Są jednak i takie przypadki, kiedy przywódca szuka swego miejsca, przechodząc od podmiotu do podmiotu – wówczas organizacje stają się powiązane towarzysko.

Okiem eksperta

Po reformie z 1990 roku ustanawiającej samorząd terytorialny obywatele zaczęli przejmować inicjatywę nie tylko w sprawach władzy lokalnej. Jak grzyby po deszczu wyrosły organizacje pozarządowe, stawiające przede wszystkim na sport i turystykę, ale też pomoc społeczną, kulturę, edukację. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej ich ekspansji, można zauważyć, że wiele podmiotów trzeciego sektora stało się z biegiem czasu swego rodzaju firmami czy instytucjami, w których misję zastąpiła inna, znacznie trywialniejsza ambicja: zdobycie grantu lub dotacji.

NGO’sy żyją bowiem z państwa: dotacje budżetowe stanowią w większości przypadków gros ich środków. Wnioski na dofinansowanie danego projektu coraz częściej są pisane nie z myślą o zaspokojeniu jakiejś konkretnej potrzeby beneficjentów, ale jak najlepszym utrafieniu w oczekiwania publicznego donatora. Pokaźna liczba organizacji pozarządowych systematycznie odchodzi od samodzielnie inicjowanej działalności pro publico bono, stając się małymi (bądź większymi; w zależności od miejsca i problematyki, jaką się zajmują) przedsiębiorstwami. Nie są wprawdzie nastawione bezpośrednio na zysk, ale tworzą wygodne miejsca pracy – oparte w lwiej części na państwowych, nigdy przecież niewysychających źródłach.

Ich rytm funkcjonowania wyznacza cykl od sporządzania wniosku o dotację, poprzez podpisanie stosownej umowy i oczekiwanie na środki, aż po rozliczenie. Trzeci sektor wpadł więc w swoisty „grantoholizm” czy „grantozę” (sformułowanie Agnieszki Graff). Widać tu paradoks: organizacje non-governmental, czyli z założenia niezależne od państwa, zajmują się wprawdzie tym, czemu władze centralne i samorządowe nie potrafią podołać (np. opieka nad nieuleczalnie chorymi, walka z bezdomnością) lub woli oddać pole (organizowanie imprez kulturalnych), ale stają się zależne od państwowych pieniędzy. Czyli gubią własną autonomię.

Niebezpieczeństwa takiego stanu rzeczy są co najmniej trzy. Po pierwsze, samo państwo wyzbywa się relatywnie dużych środków, nad którymi traci kontrolę i nie może ich użyć np. na skoordynowaną własną politykę. Drugim ryzykiem jest fakt, że trzeci sektor, zależny coraz bardziej od pomocy budżetowej, może całkiem podporządkować własną misję interesom dysponentów środków, czyli w praktyce po prostu realizować gorsze projekty. Trzeci problem, wreszcie, to brak równości w dostępie do środków państwowych. W wielu krajach rozwiniętych o pieniądze na realizację usług publicznych mogą ubiegać się na takich samych zasadach spółki, spółdzielnie, i organizacje pozarządowe. W Polsce te ostatnie są w tym względzie uprzywilejowane, co nie w każdym przypadku odpowiada ich realnej zdolności do lepszego świadczenia danej usługi.

Mechanizm uzależnienia NGO’sów od środków publicznych jest prosty: z punktu widzenia organizacji pozarządowych, skoro w danych obszarach władza jest mało wydolna, powinna chociaż wspierać tych, którzy potrafią coś pożytecznego zrobić, zaś sama władza oddycha z ulgą, bo w łatwy (relatywnie) sposób, tj. udzielając dotacji, może zdjąć z siebie odpowiedzialność za własne zaniechania czy lenistwo w podejmowaniu wielu istotnych kwestii. Ta pozorna symbioza rodzi kolejne (obok państwowych agencji i funduszy, jednostek organizacyjnych czy innych instytucji wokół-administracyjnych) „państwa w państwie”: z ograniczoną możliwością kontroli i nikłą przejrzystością działań. Lekarstwem na problemy byłoby nakłanianie NGO’sów do poszukiwania alternatywnych źródeł finansowania oraz wprowadzenie zachęt do sponsorowania trzeciego sektora.