Zaczarowuje metal i drewno, projekty wymyśla po nocach. Tę armatę zrobił sam

Armata z drewna i metalu? Drewniany wóz strażacki? Dlaczego nie! Jarosława Misarko ogranicza tylko własna wyobraźnia, której mu zresztą nie brakuje. Nie wzoruje się na innych, bo uważa, że to plagiat. Nie śpi po nocach, wymyślając nowe projekty i mechanizmy umożliwiające ich działanie. Maszyny i urządzenia potrzebne do realizowania tej niezwykłej pasji też zrobił sobie sam.

W Suchowoli, gdzie mieszka przedsiębiorczy rencista, nazywają go złotą rączką. Są też głosy, że za późno zaczął robić to, co robi, bo mógłby z powodzeniem zostać jakimś wielkim konstruktorem. I chyba nie ma w tym grama przesady, bo wchodząc do jego garażu, można dostać oczopląsu od rozmaitych dzieł, które stworzył. Większość pokrywa kurz.

Dlatego, że Jarosław Misarko, robi to dla siebie. To znaczy, są rzeczy, które trafiają do innych ludzi. Kwietnik, który wyszedł spod jego rąk, zdobi dom w Australii, w Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej jest jego wóz drabiniasty. Na ławeczkach pana Jarka usiądziemy w ogrodzie pobliskiego pensjonatu Poniatowski. Ale większość wyrobów zostaje u niego.

– Po prostu ciężko mi się rozstać z czymś, co mi ładnie wyszło – śmieje się rękodzielnik.

Największą uwagę w warsztacie przykuwa ogromna armata. Burmistrz miasteczka chciał, by zdobiła plac przed urzędem, twórca jednak wciąż nie zdecydował, czy ją odda.

Jego niezwykła pasja zaczęła się, gdy przeszedł na rentę. Wcześniej był przedsiębiorcą, kierowcą, żył w biegu, wśród ludzi. Gdy z dnia na dzień zdrowie mu się posypało i musiał zakończyć etap życia zawodowego, nie mógł znaleźć sobie miejsca. To właśnie wtedy jego talent zaczął się ujawniać.

Co prawda, już wcześniej miał zadatki na rękodzielnika, ale brakowało mu na to czasu. Kiedyś, gdy nie mogli znaleźć z żoną odpowiedniego żyrandola do salonu, w końcu zrobił go sam. I tak się spodobał wszystkim, że tych żyrandoli powstało jeszcze kilka.

Ma też w garażu bryczkę konną, którą zrobił razem z tatą. Choć koni nie posiada, ma do niej sentyment, dlatego zarzeka się, że póki co będzie stała w jego garażu. Szukając sobie zajęcia dla przysłowiowego zabicia czasu, najbardziej lubił prace w garażu. Miał już dwie tokarnie do metalu, resztę potrzebnych urządzeń sam sobie zrobił. Nie oglądał żadnych instrukcji, po prostu wiedział, jak coś ma działać i metodą prób i błędów tworzył mechanizmy.

Potem zaczął obrabiać metal i drewno. Niestety, tokarni do tego ostatniego nie ma, ale ma taką jego przyjaciel, więc na przykład przy budowie armaty korzystał z jego uprzejmości. W jego warsztacie mnóstwo jest kwietniczków, świeczników czy innej użytkowej sztuki.

Jest też mnóstwo, z pozoru nieprzydatnego, żelastwa, listewek i desek. On we wszystkim widzi coś, co kiedyś z tego powstanie. Lubi takim „śmieciom” dawać nowe życie, wynajdywać starocie. Kiedyś kupił 150-letnią dębową stodołę. Zrobił z niej ławeczki, a z tak zwanych odpadów – wieszaczki na klucze. Bo u niego nic się nie marnuje.

– Byłem tylko bardzo zawiedziony, bo tych ławeczek nie zatrzymałem dla siebie. U nowego właściciela zostały pomalowane na biało. A to tak naprawdę zabicie całego uroku dębowego drzewa – tłumaczy.

W warsztacie spędza tyle czasu, ile tylko uda mu się wygospodarować. Najwięcej zimą. Przyznaje, że choć mnóstwo przedmiotów, które stworzył, zdobi jego dom, żona nie podziela tej pasji.

– Denerwuje się, że ciągle przy czymś dłubię i że robię to za darmo. Mówi, że nie ma z tego pożytku. Ale ona się myli, to co robię, daje mi ogromną satysfakcję – śmieje się.

W warsztacie w oczy rzuca się ogromne metalowe serce z napisem „OSP Suchowola”. Będzie stało przed miejscową remizą i ma służyć jako pojemnik na nakrętki, których zbieranie na różne szczytne cele jest bardzo popularne. Pan Jarek od niemal czterech dekad jest strażakiem ochotnikiem i suchowolska jednostka jest mu szczególnie bliska. Za rok będzie obchodziła stulecie istnienia.

– Wymyśliłem sobie, że na tę okoliczność skonstruuję drewniany, konny wóz strażacki. Widziałem taki na starych zdjęciach w naszej remizie. Już w głowie obmyślam plan, jak go wybudować, by działał. Chcę, by miał motopompę. Marzy mi się, że w trakcie święta będziemy nim jechać w paradzie i pryskać wodą mieszkańców. Ale sam go nie zrobię. Musi mi ktoś pomóc – zaznacza.

Dodaje, że dostał od znajomego beczkę z ładnymi zdobieniami. Ją też chciałby wykorzystać na tę uroczystość. Już kombinuje, jak odtworzyć dawną, strażacką cysternę.

– W głowie rysuję sobie plany – śmieje się.

Zapytany o te na przyszłość, odpowiada bez namysłu, że ma ich tyle, że nie sposób wszystkich wymienić. Marzy tylko o tym, by starczyło mu zdrowia na ich realizację.

– Chciałbym jeszcze w najbliższym czasie wybudować przy warsztacie pomieszczenie, w którym mógłbym te moje sprzęty poustawiać i zrobić z nich wystawę – zdradza.

Ewa Bochenko

Komentarze