Karol Rutkowski: Jechali ułani S-ósemką

Nie ma co się oszukiwać. Zegary już cofnięte, a będzie coraz gorzej. Najwyższy czas zaklepać kolejkę u wulkanizatora, zanim wszyscy rzucą się w szaloną pogoń za zmianą opon z letnich na zimowe. Płyn do spryskiwaczy też wypadałoby zmienić. To jednak drobiazgi. Ani zimowe opony, ani najnowszej generacji systemy bezpieczeństwa nie pomogą podczas jesiennych podróży, jeśli zawodzi najważniejszy element auta – jego kierowca. Dziś właśnie o nas.

Nienawidzę października. Chyba nikt go nie lubi. W końcu to właśnie październik otwiera ostatni kwartał roku, w którym aura raczej niespecjalnie nas rozpieszcza. W tym sezonie jest jednak inaczej. Pierwszą sobotę miesiąca spędziłem na warszawskim Bemowie, gdzie razem z innymi laureatami konkursu organizowanego przez Opel Polska realizowałem wyjątkową nagrodę – kurs bezpiecznej jazdy. Potem dowiedziałem się, że odcinek S8, łączący Białystok z resztą cywilizowanego świata, został ukończony. Czy może być piękniej?

Wróćmy do samego kursu. Od dawna myślałem o podszlifowaniu swoich umiejętności, więc spotkanie z instruktorami Akademii Jazdy Opel dosłownie spadło mi z nieba. Nawet ambasadora marki w osobie Marcina Dorocińskiego nam na ten dzień ściągnęli. Tak, to on stoi obok mnie (a raczej ja obok niego) na zdjęciu tytułowym z Grandlandem X w tle. Spoko chłop z tego Dorocińskiego. Serio. Nie po to jednak pojechałem do Warszawy, aby cykać fotki z gwiazdami kina. Postanowiłem skupić się na szkoleniu i zaprawdę powiadam Wam – taki kurs powinien być elementarną częścią wszystkich kursów nauki jazdy. Może wówczas mielibyśmy mniej powodów do tego, aby 1 listopada odwiedzać cmentarze.

Ćwiczenie różnych zachowań na płycie poślizgowej czy symulator dachowania pobudza wyobraźnię. Wyobraźnię, której często nam brak. Wszystkim, bez wyjątków.

Drogowa rzeczywistość

Osiemnastka, rozpoczęcie kursu na prawo jazdy, teoria, praktyka i egzamin. Czasem kilka podejść. Nie ma co do tego żelaznej zasady. Z reguły tak wygląda początek kariery statystycznego kierowcy. A potem? Potem zazwyczaj pojawia się pierwsze auto, następnie drugie i tak życie przemija. Niekiedy nić życia przecinamy jak „podwójną ciągłą”. Dosłownie – na własne życzenie.

Dwa najgorsze grzechy naszych kierowców to brawura i nadmierna pewność siebie. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kluczykami. Na pewno nie ja. Żeby było jasne, również zaliczam się do grupy skrajnie nieodpowiedzialnych. Kiedy przez pryzmat czasu patrzę na ilość głupich rzeczy, których dokonałem na drodze zarówno samochodem, jak i motocyklem, zaczynam mocniej wierzyć w instytucję anioła stróża. Tak. Ja też przekraczam dozwoloną prędkość (czasem znacznie), jeżdżę niewyspany i blokuję lewy pas. Wiem, że robię źle, dlatego nieustannie walczę z drogowymi słabościami. Nigdy jednak nie uważałem się za polskiego Schumachera czy Kena Blocka, gdyż wiem, że brak pokory jest bardziej zabójczy niż nadmierna prędkość.

Nie wspominam o szkoleniu, aby się chwalić. W końcu to nic wyjątkowego. Duże firmy (chociaż raczej nie te z Podlasia) często wysyłają swoich pracowników na podobne kursy. Ot, żadna nowość.

Nawiązuję do niego, gdyż treningi na płycie poślizgowej mocno podziałały na moją i tak bogatą wyobraźnię. Niestety, nie zdążyłem nawet wrócić z Warszawy do Białegostoku, aby przekonać się, że wielu kierujących pojazdami nawet nie wie, czym jest owa wyobraźnia.

Grzechy główne

Kampanie i spoty na temat bezpiecznej jazdy zdają się ciągle trafiać w próżnię, chociaż ich przekaż często potrafi wcisnąć w fotel. Statystyki wypadków również do wielu z nas nie przemawiają. Efekt? Podsumowanie każdego dłuższego weekendu to często zestawienie ułańskich fantazji tych, którzy przedobrzyli.

Nie przestrzegamy zasad bezpieczeństwa, jeździmy na zderzaku, nie zapinamy pasów i co najgorsze – wciąż wsiadamy za fajerę na kacu. Przeglądy techniczne najchętniej też byśmy załatwiali bez oględzin samochodu, a zimówki uważamy za zło konieczne. W końcu nikt nie lubi zamieniać fajnych felg na blaszaki schowane pod kołpakami. Do tego można dodać serwisowanie aut na byle jakich zamiennikach i zadzieranie nosa.

Oddaną w całości trasę S8 traktujemy niczym prywatną autostradę dla naszej karocy. Lewy pas jest nasz. Co tam, że wleczemy się nim zbyt wolno, stwarzając większe zagrożenie niż młodzi kierowcy z wlepką „Lubię zapie****ać” nad zielonym listkiem.

Dlaczego tak robimy? Według mnie mechanizm jest prosty. Widząc w serwisach informacyjnych zdjęcia z wypadków, powtarzamy sobie: „przecież mnie to nie dotyczy”. Zła wiadomość jest taka, że wiele osób z nowotworem powtarzało sobie to samo zanim dowiedzieli się o swojej chorobie. Cóż, tacy już jesteśmy. Wielu z nas uważa się za superkierowców z krainy Roberta Kubicy i Krzysztofa Hołowczyca.

Kurs bezpiecznej jazdy przypomniał mi, jak zgubna potrafi być rutyna. Zazwyczaj po zdanym egzaminie przesuwamy fotel do tyłu, wystawiamy łokieć przez szybę i płyniemy ulicami niczym Vin Diesel w pierwszej części „Fast and Furious”. Nawet po dwóch dekadach za kółkiem nie znamy zasad poprawnego trzymania kierownicy. Duma nie pozwala nam posłuchać rad i sugestii innych. Jak się to w praktyce kończy? Każdego z nas zweryfikuje życie i ekstremalne sytuacje. Niezapowiedziany test potrafi być śmiertelnie trudny.

Dajemy się prowokować głupszym od nas i bezgranicznie ufamy systemom bezpieczeństwa. Na dodatek ciągle nie szanujemy się nawzajem.

Żeby nie było, że dostrzegam gwóźdź w czyjejś oponie, nie widząc tego, że sam pędzę na oślep z urwanym kołem – ja też nie jestem doskonały. Moje 12 lat stażu nic nie znaczy, bo można mieć dużo większe doświadczenie i popełniać kardynalne błędy. Każdy ma w swoim otoczeniu takich kierowców.

Daruję sobie wpisy o prawidłowej pozycji za kierownicą, ciśnieniu w oponach, koncentracji itp. Nie będę przecież powtarzał rzeczy oczywistych. Znajdziesz je w dowolnym magazynie motoryzacyjnym, którego krzykliwa okłada macha do Ciebie z każdego kąciku prasowego na CPN’ie (uwielbiam ten archaizm!). Powtórzę za to, że celowo wstawiłem tutaj zdjęcie z Dorocińskim, abyś drogi Czytelniku kliknął w ten tekst, przeczytał nawet niewielki fragment i użył wyobraźni. Dlaczego jest ona tak ważna?

Zwolnij chociaż na moment

Listopad puka do naszych drzwi. Przed nami czas objazdówki po cmentarzach, następnie czeka nas długi weekend, a później kolejna pogoń za świątecznymi zakupami. Zanim wsiądziemy do aut, uruchomimy silnik i rozpoczniemy podróż w rytmie ulubionej playlisty, zastanówmy się chwilę. Uwierz, że te 10 kilometrów mniej na zegarach naprawdę skraca drogę hamowania, a dobrze zapięte pasy wcale nie powodują klaustrofobii. Trzymanie obu rąk na kierownicy nie czyni Cię mniej męskim. Wręcz przeciwnie – świadczy o tym, że jesteś gotów zapanować nad autem. Ustąpienie głupszemu od nas wcale nie jest ujmą na honorze, ale wyrazem dojrzałości. Takim samym wyrazem dojrzałości jest przyznanie się samemu przed sobą, że jednak warto zastosować się do rad bardziej doświadczonych.

Myślenie na drodze nic nie kosztuje, a może w zamian przynieść nad wyraz dobre efekty. Czasem warto odpuścić ułańską szarżę, zdjąć nogę z gazu i wrócić do domu bezpiecznie. Jak każdego roku, tak i tym razem policjanci podsumują efekty smutnej akcji „Znicz”. Jeździj tak, aby nie znaleźć się w jej statystykach. Szkoda życia. Samochodu też.

Karol Rutkowski

Komentarze