O studiach, teatrze niezależnym i pracy z przyszłymi aktorami – rozmawiamy z Heleną Radzikowską (na zdjęciu), aktorką i współtwórczynią Teatru PAPAHEMA.
Ukończyła pani studia kulturoznawcze w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała też reżyserię, jest pani aktorką. Jak to się stało, że obrała pani artystyczną drogę?
– Prawdę mówiąc, nie wiem. Ta „droga” to chyba wypadkowa fascynacji, intuicji, przypadku, doświadczeń, determinacji i wpływu spotykanych osób na podejmowane decyzje.
Już od dziecka aktorstwo było planem na przyszłość?
– Kiedyś chciałam być archeologiem. Albo malarką. W gimnazjum, trochę z przypadku, trafiłam do klasy teatralnej. W szkole rejonowej na warszawskich Bielanach, na dziewięć klas trzy były profilowane, czyli potencjalnie lepsze – matematyczna, dziennikarska i teatralna. Wybrałam tę ostatnią chyba z przekory. Wychowawczyni – aktorka, co miesiąc zabierała nas do teatru, najczęściej na przedstawienia dyplomowe do Akademii Teatralnej. I to, co wybrałam „na ślepo”, zaczęło mnie intrygować. Zaczęłam sama wybierać spektakle, które chcę zobaczyć.
Przez całe liceum chodziłam na zajęcia teatralne. Zdecydowanie bardziej mnie one interesowały niż lekcje w szkole. Z tych lubiłam tylko przedmioty humanistyczne, ale też wolałam lektury, które sama sobie wybierałam niż te narzucone przez system. Jako laureatka olimpiady polonistycznej, mogłam wybrać dowolne studia humanistyczne. Zdecydowałam się na kulturoznawstwo – nigdy tej decyzji nie żałowałam. Po czwartym roku w IKP-ie dostałam się na reżyserię do Białegostoku. Po pierwszym roku obroniłam się na Uniwersytecie Warszawskim. Reżyserii nie skończyłam, ukończyłam kierunek aktorski. A zawsze lubiłam rysować. Chciałam zdawać na scenografię, ale kiedy kończyłam liceum, była ona specjalizacją na architekturze wnętrz, czyli bez matmy na maturze nie było szans. Nie byłam aż tak zdeterminowana i odpuściłam.
Ze stolicy przywędrowała pani do Białegostoku. Lalkarstwo było tym, co panią interesowało?
– Lalkami zaraziła mnie koleżanka – studiowała na Wydziale Lalkarskim we Wrocławiu. Obejrzałam kilka spektakli lalkowych, które bardzo mi się spodobały i pomyślałam, że wspaniały jest taki teatr, łączący człowieka z plastyką, która była mi bliska. Że jest w tym jakiś tajemniczy potencjał, jakieś światy do odkrycia.
Kiedy została już pani studentką białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie rzeczywistość obnażyła wyidealizowane wyobrażenia o tym zawodzie? Bo zanim zostaje się zawodowym aktorem, trzeba przejść przez bardzo wymagające studia.
– Myślę, że wyidealizowane wyobrażenia o zawodzie, bardziej niż szkoła, obnaża zawodowy teatr. Studia w Akademii Teatralnej są wymagające i bardzo absorbujące, ale dają też poczucie bezpieczeństwa. Są dla młodych ludzi laboratorium własnego ciała i emocji, inkubatorem, w którym rozwija się ich wrażliwość. W szkole można błądzić i mylić się. Można też marzyć, szukać formy dla swoich fantazji. Szokiem jest koniec studiów. Często okazuje się, że albo trudno znaleźć pracę w zawodzie, albo wymaga ona bolesnych kompromisów artystycznych.
Czy podczas edukacji artystycznej miewała pani zwątpienia, czy aby na pewno jest to zawód, który chce pani wykonywać?
– Nie pamiętam wielkich załamań. Malutkich pewnie kilka było – więcej na reżyserii niż na kierunku aktorskim. Wszystkie udawało się przezwyciężyć. Na pewno duża w tym zasługa grupy. Miałam bardzo fajny rok. Lubiliśmy razem pracować i spędzać wolny czas, wspieraliśmy się w kryzysach, wspólnie szukaliśmy ich rozwiązania. No i jest jeszcze coś, co bardzo pomaga. To dystans. Do siebie, do świata. Wolę się z siebie pośmiać niż rozpaczać nad sobą.
A studia w Instytucie Kultury Polskiej były wtedy i są teraz przydatnym doświadczeniem?
– Bardzo, chociaż nie bezpośrednio. Wiedza o kulturze, siłą rzeczy, jest dyscypliną przydatną dla każdego, kto zajmuje się kulturą w praktyce. Studia uniwersyteckie dały mi rozeznanie w tekstach kultury – w literaturze, sztukach plastycznych i audiowizualnych oraz umiejętność ich interpretowania. Jeśli interesuje mnie jakiś temat, motyw, archetyp, potrafię dosyć szybko znaleźć źródła, w których się on pojawia i wybrać z nich te najtrafniejsze. To w dużej mierze zasługa IKP-u. Teatr i antropologia kultury mają też wiele wspólnego. Nie myślę tu o poszukiwaniach takich twórców jak Grotowski czy Staniewski, ale o postawie ciekawości świata i tolerancji dla tego, co różne. Jest to postawa badawcza i twórcza jednocześnie.
Jeszcze podczas studiów aktorskich założyła pani wraz ze swoimi kolegami z roku Teatr PAPAHEMA, który funkcjonuje jako fundacja. To raczej dość odważna decyzja. Skąd w ogóle pomysł na swój teatr?
– Ten pomysł zrodził się z wolności twórczej przynależnej studentom i strachu przed instytucjonalnym teatrem lalek, który obserwowaliśmy. Chcieliśmy, za pośrednictwem teatru, mówić o sprawach, które wydają nam się ważne. Dla tych tematów pragnęliśmy szukać środków wyrazu kompatybilnych z naszą wrażliwością i poczuciem estetyki. Ale oczywiście najważniejsze było to, iż bardzo się polubiliśmy. Mieliśmy poczucie, że na tyle dużo nas łączy, żeby stworzyć wspólny język, a zarazem na tyle różni, żeby się nigdy razem nie nudzić.
Czy łatwo jest prowadzić niezależny teatr? Młodzi twórcy mogą liczyć na jakąś pomoc?
– Jest trudno, ale fajnie! Niewątpliwą pomocą jest dla nas życzliwość instytucji podejmujących z nami współpracę. Mamy szczęście do ludzi, których spotykamy na swojej drodze. Bez zaufania z ich strony, wsparcia i uśmiechu, którym nas obdarzają byłoby nam na pewno znacznie trudniej. Największą pomoc dostaliśmy kiedyś od Teatru Montownia. Rafał Rutkowski, Marcin Perchuć, Maciek Wierzbicki i Adam Krawczuk sprawili, że uwierzyliśmy w siebie. To bezcenny prezent. A jeśli chodzi o sprawy finansowe – działamy jako fundacja, więc możemy pozyskiwać środki na działalność w konkursach skierowanych do NGO-sów. Dofinansowania, które udaje nam się zdobywać, m.in. z budżetu Miasta Białegostoku i Województwa Podlaskiego, traktujemy jako ogromną pomoc umożliwiającą rozwój i podejmowanie artystycznych wyzwań.
Państwa teatr odnosi sukcesy. Są państwo zwycięzcami licznych nagród, występują na wielu festiwalach i przeglądach teatralnych. To docenienie daje satysfakcję, spełnienie i potwierdzenie, że wykonuje się dobrą pracę?
– Pewnie! A najwspanialsze są tak zwane nagrody publiczności. One cieszą najbardziej. Ale oczywiście każde wyróżnienie wzrusza, raduje i dodaje skrzydeł.
Czy na początku, kiedy to powstawał Teatr PAPAHEMA, spodziewała się pani, że to przedsięwzięcie się uda – zdobędzie sympatię widzów i jeszcze do tego będzie odnosić sukcesy?
– Sama nie wiem, co my sobie wtedy – pięć lat temu – myśleliśmy. Chyba nie myśleliśmy za dużo, skoro się nie zniechęciliśmy. Nie mieliśmy pojęcia o powadzeniu teatru, o działalności w trzecim sektorze. Cały czas się uczymy. Obserwujemy, pytamy, kombinujemy, popełniamy błędy. Na szczęście szybko zaczęliśmy odczuwać sympatię ze strony widzów. Chyba to sprawiło, że nigdy nie przeszło nam przez myśl, żeby się poddać. Ciągle chcemy więcej!
PAPAHEMA prezentuje swoje spektakle na scenach teatralnych w kraju: w Białymstoku, Gliwicach, scenach warszawskich. Instytucje te chętnie nawiązują z państwem współpracę?
– Zainteresowanie instytucji nawiązaniem współpracy z grupą niezależnych twórców zależy od kilku czynników. Od przestrzeni, budżetu, zespołu, linii programowej. Teatry, z którymi współpracujemy w Warszawie – Teatr POLONIA i Teatr WARSawy nie mają stałych zespołów, zapraszają aktorów do konkretnych projektów. Siłą rzeczy są więc otwarte na interesujące, wartościowe propozycje. W Gliwicach udało nam się zrealizować spektakl, kiedy tamtejszy teatr przechodził transformację – Teatr Muzyczny przekształcał się w dramatyczny Teatr Miejski ze sceną dziecięcą. Nasze przedstawienie było tam jedną z pierwszych propozycji repertuarowych. Współpraca z Teatrem Dramatycznym w Białymstoku wynika z gościnności tej instytucji i wzajemnej sympatii. Dużo też podróżujemy, prezentując nasze spektakle gościnnie w różnych częściach kraju. Jesteśmy zapraszani do teatrów, ośrodków kultury, aby poszerzyć ich ofertę kulturalną. Ciągle nawiązujemy nowe kontakty. Mam nadzieję, że niektóre z nich zaowocują przyszłą współpracą, z której będą płynęły obustronne korzyści.
Jak najogólniej scharakteryzować państwa teatr? Co w ogóle daje teatr nieinstytucjonalny?
– Tworzymy niezależny teatr czerpiący z bogactwa środków teatru formy, ale nie ograniczamy się do nich. Staramy się, za pośrednictwem spektakli, dotykać istotnych dla nas tematów. Zależy nam na tym, żeby każde przedstawienie było inne, poruszało odmienną problematykę, operowało odmiennymi środkami wyrazu. Dlatego zapraszamy do współpracy różnych twórców – reżyserów, scenografów, kompozytorów, aktorów. Pomysłów mamy dużo. Inspirujemy się głównie literaturą, ale nie tylko. Praca nad spektaklem o Marii Skłodowskiej-Curie udowodniła nam i naszym widzom, że biografia może stanowić szalenie ciekawy temat przedstawienia. Interesują nas też procesy historyczne i zjawiska społeczne. Teatr jest medium, które pozwala o nich mówić bez wyrażania radykalnych sądów. Wolimy rozmawiać niż pouczać czy obrażać. Największym walorem tworzenia teatru niezależnego jest poczucie decyzyjności. Mamy wpływ na cały proces powstawania spektaklu i jego końcowy efekt. Sami wybieramy materiał, który bierzemy na warsztat, dobieramy realizatorów współtworzących przedstawienie. Dzięki temu mamy komfort utożsamiania się z przekazem swoich produkcji. Myślę, że to uczciwe – wobec siebie i widzów.
Wyreżyserowała pani przedstawienia w Olsztyńskim Teatrze Lalek i w łódzkim Teatrze Pinokio. Chętnie angażuje się pani w zewnętrzne projekty?
– Tak, aczkolwiek ze względu na ilość spektakli, które gramy i moje zobowiązania w Akademii Teatralnej, nie jest to łatwe i wymaga logistycznego wysiłku. Spotkania z innymi zespołami traktuję jako ekscytujące przygody. Poza tym higiena pracy, w tak małym zespole, jak nasz, wymaga podejmowania czasami wyzwań w innym środowisku, w otoczeniu innych ludzi.
Reżyseria i aktorstwo to w pani przypadku równorzędne pasje?
– Pasją jest teatr. Aktorstwo i reżyseria to sposoby realizowania tej pasji. Praca w teatrze niezależnym, w którym aktorzy mają duży wpływ na koncepcję spektaklu i proces jego powstawania sprawia, że – w moim odczuciu – te dwie drogi są bardzo bliskie. I najbardziej lubię je łączyć. Ale jeśli musiałabym wybierać – nie oddałabym spotkań z widzami, którymi są grane spektakle, zawsze „tu i teraz”.
Obecnie jest pani asystentem na Wydziale Sztuki Lalkarskiej. Lubi pani pracę ze studentami?
– Bardzo, bardzo! Praca ze studentami inspiruje, zmusza do weryfikowania swoich, często intuicyjnych, sądów na temat rzemiosła, do precyzyjnego nazywania emocji i zachowań, do komunikatywnego formułowania zadań. I świetnie jest obserwować rozwój młodych aktorów, ten proces, podczas którego utalentowani amatorzy stają się nie mniej utalentowanymi profesjonalistami.
Czy w tych młodych ludziach widzi pani siebie sprzed lat?
– Często tak. Oczywiście każdy rok jest inny, każda grupa ma swoją specyfikę, a przede wszystkim każdy człowiek ma inną wrażliwość. Dla wszystkim szkoła jest na początku szokiem – ten dziwny tryb, dziwne wymagania, dziwne relacje. Ogromna większość się do tego szybko przyzwyczaja i zaczyna traktować to miejsce jak swój mikrokosmos. Z jednej strony to rozumiem i wzrusza mnie to, a z drugiej wkurzam się, kiedy widzę studentów przesiadujących w szkole po nocach. Denerwuje mnie to, bo też tak robiłam, a z perspektywy czasu uważam, że czasem lepiej obejrzeć film, spektakl, poczytać książkę, iść na spacer albo na piwo. Po prostu zbierać doświadczenia i nabierać dystansu. Są też różnice. Wydaje mi się, że kilka lat temu studenci byli bardziej samodzielni i odważni, ale oczywiście mogę się mylić. Natomiast jeśli się nie mylę, to jest to pewnie kwestia galopujących przemian cywilizacyjnych – obniżania wymagań, wyręczających nas aplikacji, wielości powierzchownych bodźców.
Jakie rady dałaby pani przyszłym aktorom?
– Chyba mam za mało doświadczenia, żeby dawać młodszym kolegom poważne rady. Wolę dawać uwagi osadzone w kontekście pracy na zajęciach.
Jakie ma pani najbliższe plany, jakie plany ma PAPAHEMA?
– Przed nami kilka letnich wyjazdów, na które bardzo się cieszymy. Białostoczan może zainteresują pokazy spektaklu „Alicja po drugiej stronie lustra” w Uniwersyteckim Centrum Kultury. Odbędą się 8 i 9 czerwca. Familijny spektakl, który od trzech lat gramy regularnie w Teatrze POLONIA w Warszawie, Białystok odwiedził dotychczas tylko raz. Przygotowujemy się też do kolejnej produkcji, którą – jeśli wszystko dobrze pójdzie – sfinalizujemy jesienią w Warszawie. Nie mogę się doczekać tej pracy, bo jest to pozycja z mojej listy marzeń. Nie zdradzę, co to, żeby nie zapeszyć…
A czym jest teatr dla Heleny Radzikowskiej – aktorki i reżyserki?
– Teatr jest dla mnie sposobem komunikacji. I spotkaniami. I pracą. I ludźmi. I miejscami. I kosmosem. I…
Rozmawiał Rafał Górski, korespondent z Białegostoku Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.
Na zdj. Helena Radzikowska, fot. Lucjusz Sawicki; archiwum T. PAPAHEMA
Helena Radzikowska – urodzona 9 lipca 1986 r. w Warszawie. W 2015 r. ukończyła studia aktorskie w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Na tym samym wydziale studiowała też reżyserię. Jest także absolwentką kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz członkinią Zarządu Fundacji Teatr PAPAHEMA, a także laureatką nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego dla studentów uczelni artystycznych. Od 2015 roku pracuje jako asystentka w Akademii Teatralnej. Ma doświadczenie w prowadzeniu warsztatów teatralnych dla młodzieży. Zadebiutowała 15 marca 2014 roku (role: Magdalena Béjart, Arcybiskup de Charron) w pierwszym spektaklu Teatru PAPAHEMA pt. „Molière. Z urojenia”, który zaprezentowany został w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Helena Radzikowska jest jedną z intrygujących aktorek młodego pokolenia. Tworzy niezależny teatr wraz z Pauliną Moś, Mateuszem Trzmielem oraz Pawłem Rutkowskim. Artyści są zdobywcami licznych nagród na festiwalach i przeglądach teatralnych.