Z eventami dla dzieciaków. Pasja to ich klucz do sukcesu

Karolina przebrana za elfa uzbrojonego w skrzydełka wygląda bardzo niewinnie, ale to prawdziwa bizneswoman. Pięć lat temu razem z Piotrkiem Łabanowskim, jej narzeczonym, założyła firmę organizującą imprezy dla dzieci. Pierwszy rok działalności firmy nie był łatwy, w kolejnym sezonie ruszyli już z kopyta. Mieli tyle zleceń, że brakowało miejsca w kalendarzu. I tak jest do dziś. Co prawda pandemia pokrzyżowała ich plany na ten sezon, ale na „komunijne” weekendy mają pełne obłożenie. Ciągle się rozwijają, mają plany na kolejne inwestycje. Odnajdują się w branży eventowej, twierdząc przy tym, że dzieci są najlepszymi klientami. Bo nie roszczeniowymi.

Moją nić porozumienia z maluchami zauważył Piotrek, mój narzeczony i to on namówił mnie do założenia firmy, której usługi będą skierowane do najmłodszych. To jest nasze dziecko i wspólnie ją prowadzimy, choć on jest tylko moim pracownikiem – zaczyna ze śmiechem Karolina Cymbor z Suchowoli, właścicielka Akademii Rozrywki Wesołkowo.

Choć nazwa brzmi zabawnie, firma jest jak najbardziej poważna, do tego stale rozwijająca się. Zaczynali od dwóch dmuchańców i lokalnych festynów. Dziś, po pięciu latach od startu, mają ich piętnaście i obsługują imprezy w rejonie północno-wschodniej Polski.

Wszystko zaczęło się prozaicznie, bo od opieki nad dziećmi za granicą. Przedsiębiorcza dziewczyna co prawda z wykształcenia jest kosmetyczką, ale nim założyła działalność, próbowała sił w różnych branżach. Pracowała nawet w banku, ale na życiowych decyzjach zaważył epizod w Anglii, gdzie mieszka jej siostra. Tam przez jakiś czas Karolina opiekowała się jej maluchami.

Lubiłam to bardzo, dlatego też po powrocie do kraju długo zajmowałam się tym samym – mówi.

To właśnie za granicą podejrzała sposób na zajęcie dzieci na imprezach odbywających się na świeżym powietrzu, który w Polsce wtedy jeszcze nie był popularny.

Tam w parkach na każdym kroku można było natknąć się na animatorów zabawiających najmłodszych, między innymi wyczarowując na ich buźkach bajkowe obrazki. Bardzo mi się to podobało. Nawet przez moment myślałam o tym, by coś takiego przenieść na nasze, polskie podwórka, ale wtedy jeszcze nawet nie marzyłam o własnej działalności. Chyba brakowało mi na to odwagi – opowiada.

Piotrek już wtedy pracował w ośrodku kultury, imprezy plenerowe były jego codziennością. Wiedział, że ważnymi ich uczestnikami są dzieci, dla których jedyną atrakcją na nich zazwyczaj były kolorowe stragany z zabawkami. One potrzebowały czegoś więcej. Czuł, że tę lukę mogłaby wypełnić Karolina, która miała do nich niesamowite podejście. W jego głowie rodził się już pomysł, ale na drodze do realizacji stał jeden problem. Pieniądze, a raczej ich brak. Dlatego kiedy urząd pracy zaoferował wsparcie na uruchomienie własnej działalności gospodarczej, oni niewiele zastanawiając się, podjęli decyzję, że wystartują z firmą. Złożyli wniosek o wsparcie, potem kupili pierwsze dmuchańce i farby do malowania twarzy.

Niektórzy podchodzili do tego pomysłu sceptycznie, wyrokując, że na tym nie da się zarobić. Na szczęście miałam wsparcie w najbliższych, w Piotrku. Chyba tylko my dwoje wierzyliśmy w powodzenie tego pomysłu. No i urzędnicy, którzy przyznali nam dotację – wspomina Karolina.

Dodaje, że w ciągu tych pięciu lat istnienia jej działalności, najszczęśliwsza była po pierwszej imprezie. Wtedy to bowiem upewniła się, że mimo wielu wątpliwości i obaw pomysł był strzałem w dziesiątkę.

Przyznają, że choć dzieci są wdzięcznymi klientami, to rynek łatwy nie jest. Konkurencja na nim rośnie, bo w ślad za nimi szybko poszli inni i tego typu firmy rosną jak grzyby po deszczu. Na razie przepychać się nie muszą, dużo inwestują w nową infrastrukturę, co sezon oferują nowe dmuchańce i atrakcje, przez co zwiększają atrakcyjność swoich usług. Mało tego, bardzo często zdarza się, że polecają konkurencyjne firmy, bo nie mają wolnych terminów. I wcale nie dlatego, że brakuje placów zabaw, problemem są ludzi do ich obsługi.

Rynek ciągle należy do pracownika. My postawiliśmy na współpracę, ponieważ nasza działalność jest co do zasady sezonowa. Choć bywa, że robimy imprezy na halach i zimą. W każdym razie ciągle borykamy się z problemem pracowników. Nie każdy chce pracować z dziećmi i nie każdy w naszej ocenie do tego się nadaje. Często zdarza się, że teoretycznie mamy możliwość obstawienia dmuchańcami dodatkowej imprezy, ale nie mamy ludzi do ich obsługi – tłumaczy Piotr.

Dodatkowym problemem jest też brak możliwości przewidzenia pogody. Na największe wydarzenia zabierają maksymalną liczbę współpracowników. Jeśli jest piękna pogoda, pracę mają do późnych godzin nocnych. Jeśli pada deszcz, są straty, bo nie ma klientów. A bez względu na liczbę sprzedanych biletów, pracownikom muszą zapłacić. Ale liczyli się z tym, więc nie narzekają. Ostatnią, trudną stroną tej branży, jest kwestia bezpieczeństwa.

Praca przy dzieciach wymaga odpowiedniego przygotowania i maksymalnego skupienia. Dlatego też tak ważne jest to, z kim współpracujemy. Robimy wszystko, by rodzice naszych małych klientów czuli, że ich dzieci w naszych rękach są pod najlepszą opieką. Szkolimy pod tym względem nie tylko pracowników, ale też siebie. To też są koszta. Podobnie jak cykliczne atesty sprzętów, których używamy. Żaden, który nie przejdzie testów, nie może trafić do użytku. Bardzo tego pilnujemy. Stawiamy bowiem na jakość naszych usług. Najwyższą, bo tylko tak możemy konkurować z innymi firmami – tłumaczy Piotr.

Oboje podkreślają, że mimo dobrej passy, ich firma wciąż jest tylko dodatkowym źródłem dochodu, bo jest to działalność sezonowa. Ich celem jest zmiana tego na stałe źródło utrzymania, ale to jeszcze przed nimi. Przez pierwsze trzy lata działalności, wszystko co zarobili, inwestowali w sprzęt, szkolenia współpracowników. Trzy razy korzystali z unijnego wsparcia. Przyznają, że bez niego nie byłoby mowy o takim rozwoju. Teraz obsługują już imprezy kompleksowo: mają sprzęty do waty cukrowej, fotobudki, animatorów. W najbliższym czasie finalizują zakup innowacyjnych sprzętów do animacji, które sprawdzą się poza sezonem, w zimowym okresie.

Ciągle jednak mam poczucie, że to za mało, by móc z Wesołkowa utrzymać się przez cały rok. Są momenty, takie jak post czy adwent, w których nie organizuje się żadnych eventów i to się nie zmieni. Szukamy pomysłów, jak zapewnić firmie ciągłość sprzedaży usług w tym okresie, wykorzystując moje kosmetyczne wykształcenie. I mamy nadzieję, że pierwsze wdrożymy już niedługo – zdradza Karolina.

Kończąc dodaje, że najważniejsza w powodzeniu pomysłu, jest pasja. Dzięki niej praca staje się przyjemnością, a klienci to wyczuwają.

Ewa Bochenko

Komentarze